Pralinki
Jako wielka fanka czekolady, zacznę oczywiście od belgijskich pralinek. Jedno muszę przyznać – nigdzie nie jadłam lepszych! Ulice, szczególnie te w okolicach starego miasta, pełne są eleganckich sklepików z czekoladą. Każdy przyciąga oryginalną wystawą, wymyślnymi ozdobami i pudelkami, w których bez wstydu można by trzymać drogą biżuterię. Nie będzie też dla nikogo zaskoczeniem, że pierwszym odwiedzonym przeze mnie muzeum było… Muzeum Czekolady. Było trochę o historii, odmianach kakaowca i zbawiennym wpływie czekolady na zdrowie (nigdy w to nie wątpiłam!). Zobaczyłam jak powstają pralinki i czekoladowe rzeźby. Oczywiście nie obyło się bez degustacji…

Piwa
Mówi się, że piwo jest męskim trunkiem. Nie w Brukseli. Szeroki wachlarz smaków zadowoli każdego klienta. Piwa różnią się tu intensywnością smaku, rodzajem fermentacji i ilością procentów. Najsłynniejszym gatunkiem jest Lambic, produkowany wyłącznie w okolicach Brukseli, gdzie żyją specjalne mikroorganizmy biorące udział w procesie fermentacji. Mnie do gustu szczególnie przypadł Kriek – piwo z dodatkiem wiśni. Rację mają ci, którzy twierdzą, że w smaku bardziej przypomniana lemoniadę. Ale procenty zawarte w butelce nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że to piwo. I to najwyższej klasy!

Małże z Frytkami
Wielkim zaskoczeniem była dla nie ogromna ilość owoców morza sprzedawanych w każdej brukselskiej restauracji. Co ciekawe, jedną z tradycyjnych potraw są tu małże z… frytkami! Gdyby nie mój wyjazd, nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że te dwa składniki można połączyć tworząc naprawdę smaczną kolację! Małże gotowane są tu na różne sposoby (najczęściej w białym winie), ale zawsze podaje się je w charakterystycznym czarnym garnku.

Frytki
Skoro mowa o frytkach… New York Times za najlepszą frytkarnię na świecie uznał Maison Antoine, znajdującą się właśnie w Brukseli. Nie byłabym sobą gdybym tam nie dotarła! Ale jakie było moje zaskoczenie gdy okazało się, że miejscem, gdzie powstają najlepsze frytki jest zwykła, niewielka budka na środku małego placyku. Nie zmienia to faktu, że kolejki osiągają tam gigantyczne rozmiary, a frytki… O tak, naprawdę warto czekać pół godziny tylko po to, by później delektować się porcją frytek podawanych w papierowych tubach…

Ponieważ przyjemności trzeba dozować, na tym zakończę pierwszy wpis o belgijskiej kuchni. Ale spokojnie, już niedługo część druga, a w niej kolejne apetyczne specjały…

Pozdrawiam,

Karolina, SmacznyKąsek.com