W dzisiejszych czasach zwykło podkreślać się słowo „tradycja”. Jest ono często używane, niektórzy powiedzą że nadużywane – czasem jednak nie sposób od niego uciec. Tak właśnie jest w przypadku piekarstwa i rodziny Foglów.

Historia rodziny Foglów zaczyna się w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy to z Saksonii na ziemie Polskie pod zaborem rosyjskim przybywa Franz Vogel. Niestety, w toku dziejów zaginęły informacje skąd pochodził, co uniemożliwia dalsze odtwarzanie genealogii. Wiemy natomiast, że Franz ożenił się z Ewą Wysoką, która dała mu dwóch synów. Niestety, również tu natrafimy na białą plamę: nie zachowały się żadne informacje o pierwszym z nich. Na szczęście wiemy, że drugi syn, Józef Fogel (do tego czasu pisownia nazwiska uległa spolszczeniu) żył w latach 1842-86 i był piekarzem – to właśnie on jest  początkiem piekarskiej tradycji rodzinnej. To również Józef sprowadził do Radomia rodzinę, która do tej pory tam mieszka.

Józef został obdarzony licznym potomstwem: miał dwie córki i trzech synów, którzy zostali piekarzami, jak ojciec.  Najmłodszy spośród nich, Władysław Fogiel (ta pisownia nazwiska znajduje się na jego świadectwie czeladniczym z 1899 r.), poszedł razem ze starszym bratem o krok dalej, niż jego rodziciel: obaj od początku XX w.  dzierżawili piekarnię. Po kilku latach Władysław za zaoszczędzone pieniądze i kredyt nabył w 1910 r. mały zakład na obrzeżach Radomia, do którego dobudował część mieszkalną – tak zaczyna się stuletnia historia piekarni Foglów.

Jak to zwykle bywa, początki nie były łatwe: w pracy pomagała mu jedynie żona, po paru latach mógł sobie pozwolić na przyjęcie ucznia -  w ten sposób Władysław musiał stawić czoła trudnym czasom: I wojnie światowej oraz następującej po niej hiperinflacji. Mimo tego rodzina nie mogła narzekać na swój los i wychowała szóstkę dzieci.

Władysław był człowiekiem otwartym na nowości: dlatego też w 1928 r. poparł inicjatywę radomskich piekarzy, by wspólnie powołać do życia nowoczesną piekarnię mechaniczną. Mimo iż przedsiębiorstwo nosiło dumną nazwę „Przyszłość”, istniało zaledwie pięć lat: z powodu braku zgody i rzetelności wspólników, po piekarni pozostały jedynie weksle do zapłacenia.  Władysław przy wsparciu żony uruchomił na nowo swoją piekarnię i wspólnie odrobili straty.

Sprawy układały się pomyślnie: zarówno na gruncie zawodowym, jak i rodzinnym. Sielankę przerwała dopiero II wojna światowa - strach o siebie i bliskich, reglamentacja surowców i żywności łączyły się z dalszą pracą. Foglom udało się jednak przetrwać ten ciężki czas.

Koniec wojny nie oznaczał jednak końca problemów: nowa władza narzucona przez ZSRR od najwcześniejszych lat stawiała sobie za cel zniszczenie własności prywatnej. Sytuację pogarszały niesprawiedliwie domiary, czyli kary finansowe nadawane za nic. W 1948 r. po kolejnym domiarze, którego Władysław nie jest już  w stanie zapłacić. musi wybierać: zamknięcie piekarni lub więzienie. Wybiera to pierwsze. Na szczęście zakład był zbyt mały, by został znacjonalizowany i przejął go piekarz – dzierżawca: w ten sposób rodzina mogła przeżyć następnych parę lat.

Władysław niestety nie dożywa czasów, gdy piekarnia wraca na łono rodziny, co miało miejsce w 1957 r., gdyż umiera w 1949 r. Następnym właścicielem został jego najmłodszy syn, Ziemowit (1926 – 76). Prowadzenie rodzinnego zakładu wymagało nie lada zręczności: surowce były przydzielane, według władz miały starczyć na miesiąc, zaś w rzeczywistości na 10 dni produkcji. A przecież chleb, jako podstawowy towar, musiał być w sprzedaży przez cały czas – co było sprawdzane.

Mimo tego Ziemowit radził sobie dobrze: nie tylko zapewnił przetrwanie zakładowi (co więcej, wyposażył go w 1966 r. w piec, który był używany przez ponad 30lat), ale również wychował wraz z żoną Janiną (1928-98) córkę i dwóch synów.  Dalszą pracę przerwała jego przedwczesna śmierć: wtedy prowadzenie firmy spadło na jego żonę.

To był ciężki okres, kiedy Janina musiała godzić obowiązki samotnej matki (wychowywała wciąż 14letniego Tadeusza(1962), pozostała dwójka dzieci mieszkała poza Radomiem) i prowadziła firmę, w czym nie miała żadnego doświadczenia. Na szczęście w 1979 r. do miasta rodzinnego wrócił najstarszy syn Mariusz (1949) i pomagał matce popołudniami, pracując dodatkowo jako inż. elektryk. Po kolejnych trzech latach, Mariusz zrezygnował ze swojej dotychczasowej pracy i poświęcił się w całości rodzinnej piekarni,  zakładając spółkę z Janiną. Niedługo potem, bo w 1988 r., do spółki dołączył świeżo upieczony magister ekonomii, Tadeusz. Na chwilę obecną, po śmierci matki, piekarnią zarządzają ci dwaj bracia, jako dwuosobowa spółka.

Mimo młodzieńczego zapału, praca nie była łatwa. Naukę prowadzenia firmy trzeba było zaczynać od nowa, gdyż przemiany gospodarcze branżę piekarską dotknęły jako pierwszą. Zmieniło się wszystko: od pracy ręcznej, po zautomatyzowaną, od 8 gatunków pieczywa, do 140, od sprzedaży całej produkcji w jednym sklepie, do współpracy z międzynarodowymi sieciami i tworzenie własnej sieci. Każdy dzień pełen był wyzwań: codziennie należało działać tak, by się rozwijać i nie popełniać błędów.

Z perspektywy czasu można mówić o słusznych decyzjach podejmowanych przez braci: rozbudowa piekarni, wymiana maszyn, promowanie pieczywa od Foglów w Polsce i zagranicą – to wszystko pozwoliło osiągnąć piekarni czołową pozycję w regionie.

Jak widać chleb i piekarnictwo nierozerwalnie splotło się z rodem Foglów. Tradycją rodzinną jest zapewnianie dobrego chleba radomianom. Jest ona kultywowana także w ten sposób, że każdy kolejny syn w rodzinie zdobywa szlify czeladnicze. Co będzie dalej? Czas pokaże. Tadeusz i Mariusz mają pięcioro dzieci – kto wie, które z nich podejmie rodzinną tradycję…

Przeczytajcie wywiad z piekarnią!