Muszę przyznać, że nie dane mi było być na dwóch wcześniejszych. I po tegorocznym festiwalu wiem, że był to duży błąd. Duży, bowiem obejrzałam w miniony weekend filmy, które dały mi sporo do myślenia. Ba, filmy otworzyły mi oczy na ważne kwestie jeśli chodzi o świadomość konsumencką. Ale zacznijmy od początku.

Swój weekendowy maraton rozpoczęłam od przezabawnego „Farma na ciężarówce”. Reżyser, Ian Cheney, wpadł na pomysł stworzenia ziołowo-warzywnego ogródka na pace… dodge’a. Samochodowy bagażnik, jak się okazuje, to idealne miejsce na grządkę w sercu Nowego Jorku. Skoro w dużych miastach nie ma zbyt wiele przestrzeni, którą można przeznaczyć na własny ogródek, trzeba być pomysłowym. Oprócz grządki na pace, reżyser przedstawia nam inne zakręcone pomysły na własny ogródek warzywny w mieście. I tak poznajemy byłego inżyniera, który grządkę uprawia na dachu budynku, organizację, która zaadaptowała dawne boisko baseballowe pod własną farmę czy gospodarstwo na barce. Takie niekonwencjonalne pomysły to dowód, że jeśli tylko nam zależy, możemy mieć swoje, zdrowe i pyszne warzywa i zioła, nawet w środku miasta.

Kolejny film - „Życzymy Państwu smacznego” to przykład na to, jak transport żywności z jednego zakątka świata do drugiego wpływa na ład i harmonię, a także życie tubylców. Na przykładzie sztucznych filipińskich łowisk krewetek, brazylijskich upraw soi w środku puszczy oraz kenijskiej uprawie groszku i fasolki, przekonujemy się o ciemnej stronie szerokiego wyboru i dostępu do zróżnicowanej żywności. Uprawy w Brazylii i Kenii mają wpływ nie tylko na miejscową ludność, ale i środowisko naturalne. Producenci niebardzo jednak przejmują się szkodami, które wyrządzają. Zyski są dla nich ważniejsze niż dobro wspólne i los drugiego człowieka. Warto mieć jednak na uwadze, że to właśnie my, konsumenci, te zyski generujemy. Może przed włożeniem do koszyka truskawek w grudniu i krabów z Ameryki dobrze jest się zastanowić się skąd pochodzą te produkty i do czego swoimi wyborami się przyczyniamy.

Ostatnia sobotnia projekcja wcisnęła w fotel chyba wszystkich widzów. Freeganizm, bo to temat przewodni filmu „Skosztuj z kosza” to ruch propagujący minimalizację konsumpcji. Według danych w Europie wyrzucamy 90 ton zdatnych do spożycia produktów spożywczych. Film pokazuje skrajne podejścia – z jednej strony sieć supermarketów wyrzuca produkty już na 6 dni przed datą „najlepiej spożyć przed” widniejąca na wieczku, z drugiej zaś ludzi, którzy żywią się tym, co znajdą w koszu (to w 100% zdatne do jedzenia produkty) i piekarnię, która niesprzedane pieczywo przetwarza na opał do pieców. Ten film uświadomił chyba wszystkim widzom wady społeczeństwa konsumenckiego. Kupujemy za dużo i za dużo wyrzucamy. Wszystkimi produktami spożywczymi, które wyrzuca się w Europie i Ameryce Północnej można by nakarmić wszystkich głodujących… trzy razy.

Niedziela była dniem niemałych emocji. A to z powodu gościa, który miał pojawić się po ostatniej projekcji. Projekcji nie byle jakiej, bowiem będącej adaptacją autobiograficznej książki wspomnianego gościa. Ale o tym za chwilę.

Wcześniej bowiem obejrzałam „Trzy gwiazdki”, film o fenomenie pożądanych przez wszystkich szefów kuchni gwiazdkach Michelin. Niesamowite, jak wiele niektórzy są w stanie zrobić, by gwiazdkę otrzymać. Bardzo podobał mi się zupełnie inny odbiór tego wyróżnienia przez kucharzy w Europie, dla których gwiazdka jest praktycznie sensem życia, i trzygwiazdkowego szefa kuchni z Japonii, który przyznał, że nigdy nie pracował on dla gwiazdek, lecz dla klientów i to moim zdaniem jest prawdziwie zdrowe podejście. Jak widać gwiazdki są mocno przereklamowane.

Wisienką na torcie był ostatni film – „Tost. Historia chłopięcego głodu”, czyli zekranizowana autobiografia słynnego angielskiego kucharza, felietonisty i celebryty – Nigela Slatera. Film pokazywany był na Berlinale, a jedną z głównych ról zagrała fenomenalna Helena Bohnam Carter. To historia młodzieńczych lat Slatera i droga do jego kulinarnej kariery, której początek wziął się z konkurowania z macochą o rządy w kuchni. A dokładnie o najpyszniejszą lemon meringue pie. Bardzo przyjemny film i bardzo błyskotliwy Nigel Slater który pojawił się po filmie sprawiły, że niedzielny wieczór, jak i cały festiwal, zachwyciły mnie. Już nie mogę doczekać się przyszłorocznej edycji. Spotkamy się w kinie:)

Przeczytaj też relację smacznydom z Food Film Fest w Warszawie oraz gruszki z Food Film Fest w Poznaniu.

Logo pochodzi ze strony kuchnia.tv