Niestety ze względu na brak czasu nie mogłam obejrzeć wszystkich filmów czego bardzo żałuję, lecz chętnie podzielę się moimi wrażeniami dotyczącymi tych projekcji, na które udało mi się załapać.

Pierwszego dnia już przy wejściu do Kina Muza czekała mnie niespodzianka –pyszny peruwiański poczęstunek z Restauracji Toga. Impreza zaczęła się od filmu „O gotowaniu i innych marzeniach”, w którym to kucharze z Peru zdradzali tajemnice swoich narodowych dań. Choć film i historie które opowiadał były niezwykle ciekawe, rozczarowaniem był brak wytłumaczenia czym właściwie są wymieniane przez nich dania. Po ponad godzinnym seansie nie pamiętałam już większości nazw, więc sprawdzenie ich w Internecie po powrocie do domu nie wchodziło w grę. Szkoda, bo wyglądały niezwykle apetycznie i chętnie bym do nich wróciła.

Następna była projekcja filmu „Niezwykła kulinarna wyprawa Mujin”. Przyznam, że jak dla mnie był to najciekawszy film tego wieczoru. Tytułowa Mujin – buddyjska mniszka mieszkająca w Szwajcarii z okazji otrzymania obywatelstwa postanowiła zorganizować dla swoich przyjaciół kolację w stylu koreańskim, a przy okazji wybrać się w podróż po Korei, gdzie poznawała kulinarne sekrety i uczyła się przygotowywać potrawy, zgodne z klasztorną dietą. Choć pośród serwowanych przez Mujin potraw miałabym problem by znaleźć coś dla siebie, zafascynowała mnie ta kultura, a sama Mujin wzbudziła ogromną sympatię. Warto wspomnieć, że Mujin była obecna w trakcie projekcji w warszawskim kinie, a po zakończonym seansie odpowiadała na pytania widzów. Ja jednak zamiast zostać na widowni dałam się skusić i wyszłam do hallu, gdzie czekała na nas kolejna przystawka…

Sushi od Sushi Kiokay cieszyło się ogromnym zainteresowaniem przybyłych. Sama załapałam się tylko na kawałeczek (ale był to bardzo smaczny kawałeczek!). Sushi zaserwowane zostało jako wstęp do filmu „Jiro śni o sushi” – historii legendarnego już mistrza sushi, 85-letniego Jiro. Lokal prowadzony przez Jiro zachwyca japońską skromnością i minimalizmem, a sam Jiro mógłby być inspiracją dla wielu. Choć jego perfekcjonizm wywołuje ciarki na plecach i zakrawa o fanatyzm, trzeba przyznać – robi wrażenie. W tworzonym przez Jiro sushi każdy składnik ma ogromne znaczenie – ryż bierze tylko od jednego dostawcy, do tuńczyka ma osobnego specjalistę, a jego pracownicy żartują (a może mówili całkiem poważnie?), że aby móc przyrządzić tamago (japoński omlet), należy najpierw przepracować u Jiro 10 lat.

Niestety tego dnia musiałam już skończyć moją przygodę z FFF – ostatni autobus odjeżdżał do domu i wychodząc tylko podpatrzyłam, że na stole pojawiły się kieliszki napełnione winem, zapewne jako nawiązanie do filmu „Ostatnia wieczerza”.

W sobotę wybrałam się tylko na film „Farma na ciężarówce”. Niestety, wbiegłam na salę na ostatnią chwilę i nie dane mi było spróbować ekologicznych warzyw serwowanych przed seansem o których tylko słyszałam. Niezwykle pozytywna opowieść okraszona świetnymi ujęciami i doskonałą ścieżką dźwiękową wprawiła mnie w dobry nastrój i pobudziła wyobraźnię – czy gdybym miała własną ciężarówkę wpadłabym na pomysł by założyć na niej… warzywną farmę? :) Z pewnością nie. A szkoda, bo w ten właśnie sposób powstają takie sympatyczne filmy.

Tak jak szybko wbiegłam, tak szybko musiałam niestety wybiec i pozostałych filmów tego wieczoru nie dane mi było zobaczyć.

Niedzielny seans upłynął mi pod znakiem alkoholowym i to całkiem dosłownie. „Film o piwie” oraz „Whisky. Tradycja wyspy Islay” okraszone (a właściwie zakropione) były bardzo smacznym Piwem Noteckim oraz whiskey – tej drugiej jednak ze względu na preferencje smakowe nie próbowałam. Jednak preferencje smakowe nie przeszkodziły mi w obejrzeniu z zainteresowaniem filmu o tym bursztynowym trunku. Bogata historia szkockiej whiskey wciąga i fascynuje, a malownicze krajobrazy Szkocji zachęcają do odwiedzenia tytułowej wyspy Islay.

Po dłuższej przerwie wróciłam na film „Tost. Historia chłopięcego głodu”. Ta zabawna i wzruszająca historia oraz jedna z moich ulubionych aktorek, jak zawsze genialna Helena Bonham Carter były doskonałym zwieńczeniem całego Food Film Fest. Ten film polecam wszystkim w nadchodzące chłodne wieczory – rozgrzewa serca! Z przyjemnością sięgnę także po książkę, na podstawie której został on zekranizowany – autobiografia Nigela Slatera – angielskiego krytyka kulinarnego okazuje się być całkiem ciekawą historią :)