Wychodząc ze szpitala Emilia miała w głowie kilka myśli, wszystkie niezwykle istotne. Wedle zaleceń lekarki będzie dbać o to, by jeść wszystko, co najzdrowsze. Razem z Andrzejem znajdą miejsce, w którym zamieszkają i stworzą choć namiastkę domu dla siebie i maleństwa. W domu w Poznaniu na razie nie piśnie ani słówka, bojąc się tego jak zareagują rodzice. Andrzeja widzieli raz w życiu, na dodatek to ciąża w trakcie studiów. Panna z dzieckiem brzmi jak tyfus a niewykształcona panna z dzieckiem? Idąc pewnym krokiem, nagle stanęła. Dalsze postanowienia nie były już tak oczywiste.

- Jak powiedzieć Andrzejowi? Jakich słów użyć, by nie spadły na niego jak grom z jasnego nieba? - Myślała, nie pamiętając o tym, że dla niej ta informacja była równie zaskakująca. Zawsze jednak było tak, że starała się chronić go przed odpowiedzialnością. Jednak teraz? Może i niespodziewanie, ale spadło na nich wielkie szczęście. Nowe życie, owoc ich miłości. Sposób, w jaki Emilia chciała powiedzieć o dziecku Andrzejowi był na razie nieistotny. Najgorsze było to, że od trzech dni nie miała od niego żadnej informacji. Nie było nawet możliwości by się z nim skontaktować. Idąc ulicą, niosąc w sercu mieszankę smutku i radości, ciągnąc za sobą tę samą od kilku już dni walizkę, czuła, że ma siłę. Być może to kroplówki, a może nowo zaczęty etap w jej życiu, podpowiadał jej, że wszystko będzie dobrze.

- Zaraz, zaraz. Gdzieś tu miałam kartkę z numerem telefonu. - Kładąc torebkę na chodniku, zaczęła szukać. Podziękowanie za pomoc i odwiedziny u dobrych ludzi były tym, co zdawało jej się teraz najodpowiedniejszym planem. Pomiędzy długopisami, kilkoma kamyczkami i muszelkami które podarował jej Andrzej, znalazła.

 

Janusz i Hanna

tel. 348-702

Na odwrocie karteczki znajdował się adres oraz dziwne ciągi cyfr, które musiały być obliczeniami nie do końca zrozumiałych dla Emilii równań. Z pewnością karteczka została wyrwana z jakiegoś zeszytu od matematyki. Zbierając z chodnika zawartość swojej torebki, Emilia zwróciła uwagę na kolejkę, która ustawiła się pod jednym z okolicznych sklepów. Podeszła do kobiety stojącej na końcu niedługiej jeszcze kolejki.

- Dzień dobry, za czym państwo stoją?

- Pomarańcze rzucili. Pewnie kwaśne jak diabli, jak ostatnio. No, ale są, to stoimy. - Odpowiedziała niska kobieta, zadzierając głowę wysoko, by widzieć, co dzieje się na początku kolejki.

- Jak kwaśne, to na dżemy się nadadzą. A zdrowe. Ludzie nie biorą, bo kwas, że jeść się nie da, ale może będziemy mieć szczęście? A jak nie, to do herbaty się wciśnie. - Odezwała się starsza pani, która nagle znalazła się za Emilią. I tak, chcąc tylko zapytać, dziewczyna znalazła się w samym środku kolejki. Warto było czekać, bo po pół godziny, z siatką pomarańczy w dłoni, mogła pójść w odwiedziny do miłego Janusza i jego żony. Bez grosza na telefon, postanowiła odnaleźć adres i liczyć na to, że zastanie ich w domu. Ponieważ nie znała zbyt dobrze Warszawy, pytała, co druga napotkaną osobę o najbliższą drogę, by w końcu płacąc kierowcy autobusu pomarańczą, dostać się pod konkretny adres. Numer mieszkania, podanego na karteczce, wskazywał na siódme piętro nowo wybudowanego wieżowca. Emilia zadarła głowę, chcąc odgadnąć, które okna mogą należeć do tych miłych ludzi. Szczególną uwagę zwróciła na jedno mieszkanie, w którym wisiały przepiękne firanki. W sklepach takie pustki, że wielu ludzi bądź miało identyczne, bądź nie miało ich wcale, a tam? Piękne, delikatne koroneczki zdobiły każde okienne skrzydło. Sprawiało to wrażenie, jakby jakiś anioł zatrzymał się na moment w mieszkaniu, by za moment odlecieć, pozostawiając okno puste i smutne. Głęboko wzdychając, Emilia ruszyła w stronę bloku. Zapach betonu, mieszał się z ostrymi woniami lamperii malowanych farbą olejną i śmieciami w zsypie. Wsiadła do windy, która ostrym szarpnięciem ruszyła w górę. Wysiadając na siódmym piętrze, odnalazła numer mieszkania. Nacisnęła na dzwonek, który przeraźliwie zaskrzeczał. Po dłuższej chwili usłyszała kroki. Drzwi otworzyły się i Emilia zobaczyła uśmiechniętą kobietę, z dużymi zielonymi oczami. Jej długie czarne włosy opadały pięknymi lokami na drobne ramiona.

- Dzień dobry. Jestem Emilia, to mi pan Janusz pomógł, gdy zemdlałam w barze trzy dni temu. Chciałam podziękować. - Emilia czuła się niezręcznie, wyciągnęła więc siatkę z pomarańczami i wręczyła gospodyni. W tym momencie, przed nogami kobiety pojawiła się malutka dziewczynka z paluszkiem w buzi, obserwując nowo przybyłego gościa.

- Witam! Bardzo mi miło, proszę wejść, zaparzę herbaty. - Gestem zaprosiła Emilie do środka. Wyciągając rękę, oznajmiła - Hanna, proszę mi mówić po imieniu. Rozbierz się proszę, zostaw tę walizkę w przedpokoju i zapraszam. Oj, mleko kipi, rozgość się. - Hanna oddaliła się do kuchni. Emilia stała, chłonąc niesamowitą atmosferę domu, jaka tu panowała. Zapach dziecięcej oliwki, mleka i świeżego ciasta. Drewniane klocki na podłodze, i te firanki. To z ich okien tak pięknie wyglądały na szary, pozbawiony kolorów świat. Patrząc na to wszystko, pomyślała, że kiedyś chciałaby mieszkać właśnie tak. Wchodząc nieśmiało do kuchni, zobaczyła kuchnię prawdziwej gospodyni domowej. Chciała tu zostać.

Po lekturze poznaj przepis na marokańskiego kurczaka z pomarańczami

Przeczytaj pozostałe fragmenty opowiadania Przyjaźń od kuchni