Rumunia to trudna przeszłość, niezliczona ilość zabytków, zagubionych między pomnikami komunizmu, bogata tradycja regionalna, rzesze roztańczonych i rozśpiewanych Romów oraz legendarne krainy historyczne. A wśród nich ta najsłynniejsza, od której zaczniemy naszą przygodę – która dziś jest naszym głównym celem podróży - Transylwania.
Kojarzy się nie tylko z Vladem Palownikiem, ale też z bogatą historią rejonu Siedmiogrodu. Kraina ta jest zamieszkiwana głównie przez rodowitych Rumunów, jednak mniejszości narodowe pełnią tam równie ważną rolę – każde z większych miast Transylwanii nosi ślady ich obecności. Do najpopularniejszych punktów na trasie wycieczki po „włościach” Drakuli należy Braszów. To właśnie tam kierujemy pierwsze kroki, w poszukiwaniu kulinarnego serca Rumunii.


Jedno z największych rumuńskich miast, uchodzące za symbol krainy Siedmiogrodu, jest ważnym centrum kulturalnym i przemysłowym. To właśnie tam mieści się siedziba krajowego producenta samochodów ciężarowych i autobusów – Roman S.A. Braşov. Najbardziej charakterystycznym miejscem w Braszowie jest Starówka, w tym Ratusz z XV wieku. Nie można pominąć kilkuznaczących obiektów sakralnych, w tym Czarnego Kościoła, który swoją nazwę zawdzięcza ścianom – poczerniałym od dymu, w wyniku pożaru z 1689 roku. Oprócz tego, każdy turysta powinien odwiedzić muzeum Prima Carte Romanasca, ze zbiorami pierwszych, pisanych w języku rumuńskim książek. Inną propozycją może być wycieczka na wzgórze Tampa oraz do Schei – dawnej dzielnicy, mieszczącej się poza murami miasta. Braszów cieszy się dobrą sławą wśród turystów. Oprócz zwiedzania Starówki, można sobie uprzyjemnić czas także wizytą w rejonach narciarskich Poiana Brasov oraz Predeal, w zamku Bran (legendarnej siedzibie Drakuli) lub twierdzy Rasnov . Wisienką na torcie podczas poznawania uroków Braszowa będzie wypad do jednej z licznych restauracji, które najczęściej – co jest charakterystyczne dla Rumunii – urządzone są z przepychem, pełne błyskotek i luster. Gdy już zasiądziemy przy jednym z bogato zdobionych stolików, czas sięgnąć po menu. Na początek zupa, czyli ciorbă. Do wyboru, do koloru. Może być ciorbă de burtă, czyli po prostu zabielane flaczki, ciorbă de legume – wersja bezmięsna, Ciorbă de văcuţă – z dodatkiem wołowiny. Równie smaczne są ghiveci lub tocana, z dużą ilością cebuli, lub równie popularne (choć nie przez wszystkich preferowane), bardzo gęste zupy-kremy, np. krem z dyni lub słodkawy krem z kukurydzy. Teraz czas na drugie danie – a tu wybór jeszcze większy. Dominują dania z rusztu z przeróżnymi dodatkami, m.in. ziemniakami – smażonymi lub w formie frytek, purée czy mamałygi. Pod tą niezbyt apetyczną  nazwą kryje się papka kukurydziana – jadana na ciepło z dodatkiem mleka, śmietanki, jajek i sera, serwowana na słodko lub słono. Dania obiadowe często pojawiają się także w towarzystwie chleba. Główne danie stanowią zwyczajowo rumuńskie gołąbki, tzw. sarmale. Przygotowywane są z mielonego mięsa, zawiniętego w liście   winorośli lub kapusty. Inna opcja to mititei – mięsne pulpeciki, formowane na kształt kiełbasek, przyprawione dużą ilością czosnku. Równie smaczne i wyraziste w smaku są przeróżne kotlety (muschi de vita / porc / miel). Znana i lubiana jest też klasyczna pierś z kurczaka – piept de pui – oczywiście przyrządzona w narodowym, rumuńskim stylu. Mniej wyszukany, ale równie smaczny, jest cabanos prăjit – czyli po prostu smażona kiełbasa.

Kolejny przystanek to stolica kraju – Bukareszt – zwany niegdyś „Paryżem Wschodu”. Największą sławą miasto cieszyło się w okresie okołowojennym.  Obecnie nie ma już śladu po dawnej świetności, którą skutecznie zatarł okres rządów Nicolae Ceauşescu. Z każdej strony zalewa nas socrealistyczna zabudowa, która skutecznie zamazuje fakt, jak bogaty w zabytki był Bukareszt. Te najlepiej zachowane to np. plac Piata Unirii, ze słynną fontanną, mieszczącą się w samym sercu obiektu. Atrakcją dla turystów jest także uważana za bukaresztańskie Pola Elizejskie aleja Bulevardul Unirii, która ciągnie się aż do budynku parlamentu, czyli Domu Ludu „Casa Poporului”. Za najbardziej reprezentacyjną ulicę Bukaresztu uchodzi Calea Victoriei. Okalające ją budowle są utrzymane w stylu paryskim. Secesyjna zabudowa, liczne teatry, cerkwie, luksusowe sklepy i restauracje zachęcają, by zatrzymać się tam choć na krótki odpoczynek – np. w okolicy parku Cismigiu, gdzie znajduje się miłe dla oka sztuczne jezioro, lub w pobliżu największego na świecie Ogrodu Botanicznego. Tym razem proponujemy słodki deser. Od popularniej również w innych krajach baclavy z orzechów i miodu, przez clătite z marmoladą, serem owczym lub serwatką, aż po diablotki – ciasteczka o półokrągłym kształcie, wyrabiane z ciasta na bazie sera owczego, margaryny, żółtek, maku, kminku oraz soli. Inną propozycją dla łakomczuchów może być plăcintă – koperty z ciasta, wypełnione nadzieniem z owczego sera. Bardzo popularne są również naleśniki, wypełnione farszem z wcześniej już wspomnianego sera owczego, marmolady, przecieru owocowego lub świeżych owoców. Za nie mniej smaczne uchodzą również te z czekoladą i cukrem pudrem. Możemy się zdecydować także na jedną ze słodkich bułek, zwanych cozonac, lub ryż na mleku, z gęstym musem owocowym.


Równowagę w tej solidnej dawce słodkości da nam łyk czegoś mocniejszego. I tu jest w czym wybierać. Rumunia może pochwalić się doskonałymi winnicami, które w niczym nie ustępują tym francuskim czy włoskim. Jest to piąty co do wielkości producent wina w Europie. Najpopularniejsze rumuńskie marki to 7 Pacate (Siedem Grzechów), Transilvania oraz Vampire. Godne uwagi są również likiery. Sprawdzą się nie tylko w wersji samodzielnej, ale też jako dodatek do deserów lub popołudniowej kawy czy herbaty. Zdecydowanie wyraźniejsza w smaku jest rumuńska brandy, przeplatająca w sobie smaki korzenne i owocowe.  Do najbardziej rozsławionych odmian należą Milcov, Arad oraz Aleksandrion Royal. Do wyboru pozostają jeszcze: niepotrzebująca dodatkowej rekomendacji rakija, a także pálinka. Ciekawostką może być fakt, że w Rumunii wódkę sprzedaje się w małych, 0,33 litrowych buteleczkach z kapslem lub w kartonikach – na każdym rogu ulicy, co nie zachęca specjalnie do jej degustacji i na pewno nie nadaje klasy temu trunkowi. Zostawmy jednak temat spirytualiów i ruszajmy w dalszą podróż.


Docieramy do wybrzeża Morza Czarnego, a konkretnie do największego portu w kraju – Konstancy.  Jest to najbardziej znany w Europie rumuński kurort wakacyjny. Spacerując niespiesznie przez malownicze uliczki, docieramy do Placu Owidiusza, na którym wznosi się XIX-wieczny pomnik rzymskiego poety Publiusa Ovidiusa Naso. Budynkiem, który już z daleka rzuca się w oczy, jest Cazinoul – secesyjne kasyno umiejscowione tuż nad morzem, co pozwala gościom na podziwianie rozległej, pięknej panoramy. Okoliczna promenada jest atrakcją dla turystów w każdym wieku i z powodzeniem zaspokaja wszystkie wymagania żądnych atrakcji zwiedzających. Tutaj też proponujemy zakosztować oferty którejś z licznych knajpek. Droższe restauracje wyróżniają się już na pierwszy rzut oka swoim bogactwem i dużą ilością ozdób. Z kolei te tańsze poznamy po stołach, nakrytych białymi lub zielonymi obrusami, oraz po zachowaniu obsługi, która najczęściej leniwie pali papierosy – nie okazując zbyt wiele entuzjazmu pojawiającym się klientom. Jednak nawet najbardziej niechętna mina kelnera nie jest w stanie zepsuć pracy kucharza.
Zaglądając do menu, warto zwrócić uwagę na propozycje różnego rodzaju sałatek. I tak – sztandarową pozycją na naszej kulinarnej liście jest salată bucureşti, składająca się z tłustego, białego sera, zielonych ogórków i bazylii, doprawionych sosem sałatkowym z oleju słonecznikowego, octu winnego z solą i czosnkiem. Jeżeli ktoś gustuje w innych smakach, może wybrać połączenie ziemniaków, oliwek, cebuli, szczypiorku, oleju słonecznikowego i kolorowego pieprzu. Jest to nic innego, jak salată de cartofi tărănească. Jeszcze inną opcję stanowi bakłażanowa wariacja – salată de vinete – składająca się z upieczonych w piekarniku wraz ze skórką, obranych i pokrojonych bakłażanów, cebuli, czosnku, natki pietruszki, oleju słonecznikowego, octu winnego i soli. Po zaspokojeniu mniejszego głodu możemy ruszać dalej, by poznawać kolejne uroki tego fascynującego bałkańskiego kraju.

Kolejne kroki kierujemy do Sapanty – niewielkiej wioski, leżącej w regionie Marmarosz. Pozornie miejscowość ta nie wyróżnia się niczym na tle innych wiosek rumuńskich. Jest jednak coś, co stanowi jej znak rozpoznawczy – nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Mowa o Wesołym Cmentarzu, który od 1999 roku figuruje na liście UNESCO. Cmentarz ten to zarazem miejsce pochówku zmarłych i swego rodzaju epitafium dla śmierci. Barwne, drewniane pomniki – przyciągające uwagę swoją ekstrawagancją – pomagają w pewnym sensie oswoić śmierć (co ma duże znaczenie w społeczeństwie, gdzie młodzi ludzi stanowią już niewielki procent). Inną pozytywną stroną tej ciekawej formy jest fakt, że pełni rolę kroniki lokalnego społeczeństwa. Na podstawie obserwacji nagrobków można wysnuć wnioski co do gustów, stylu życia i fascynacji  osób, które spoczywają pod płytą. Można się tu także dowiedzieć, kto lubił sobie wypić, zapalić, kto zginął w wypadku czy na wojnie, a kto się szczególnie zasłużył dla wioski. Wszystkie razem, nagrobki tworzą ciekawą opowieść o mijających pokoleniach.  Wspominając przeszłość, warto na chwilę przysiąść w lokalnej karczmie – najlepiej w towarzystwie miejscowych, którzy są lepszymi przewodnikami po okolicznych zakątkach niż liczne książki i atlasy turystyczne. Jako dodatek do rozmowy z ciekawymi ludźmi doskonale nada się np. deska wybornych, regionalnych serów. Najsmaczniejsze przygotowywane są z mleka owczego, które zdecydowanie wiedzie prym w tej gałęzi produkcji. Najsłynniejszym serem jest znana nam wszystkim Bryndza, otrzymywana z mleka bunz – wyjątkowo miękka i puszysta, dojrzewająca przez ok. dwa tygodnie. Inny znany gatunek sera to Caşcaval (kaszkawał), wytwarzany z parzonego mleka owczego lub krowiego. Charakteryzuje się gęstą konsystencją, pikantnym smakiem i dość długim procesem dojrzewania. Warto wspomnieć również o dość oryginalnej metodzie produkcji Brânză de burduf. Mleko owcze, dojrzewając przez przypisany mu okres czasu, osiąga postać sera pod wpływem ciepła – następnie niewielkie kawałki tego przysmaku są ręcznie wyrabiane w wanience z drewna. Kolejnym krokiem jest umieszczenie ich w oczyszczonych i specjalnie przygotowanych do tego celu żołądkach bądź skórach owczych, lub też probówkach z kory sosnowej. Niepowtarzalny smak Branza de Burduf to efekt naturalnego sposobu przygotowywania, bez użycia nowoczesnych przyrządów i specyfików.


Dotarliśmy do końca naszej podróży po krainie Drakuli. Oczywiście to tylko namiastka tego, co można zobaczyć i zasmakować w Rumunii. Na pozór wydaje się ona nieciekawym, biednym i zacofanym krajem, w którym nie znajdziemy nic poza kilkoma starymi okazami słynnej Dacii. Z dnia na dzień Rumunia otwiera się jednak, tworząc atmosferę prawdziwego, w 100% europejskiego  państwa – stawiającego na gloryfikację folkloru, różnorodności kulturowej i atrakcji przyrodniczych. Lokalną egzotykę tworzą również ludzie – gościnni, zaradni, pomysłowi, ceniący szacunek. To kraj, gdzie kobiety nadal noszą tradycyjne chusty na głowach i witają każdego gościa posiłkiem, a mężczyźni – na przywitanie – ciągle całują damy w rękę.  Polecamy więc i zapraszamy do Rumunii. Także w jej kulinarnej odsłonie.

Artykuł pochodzi ze strony: jedzjedź.pl