Slow Food to jedyny ruch społeczny w Polsce działający na rzecz naturalnego rolnictwa. Jego szef Jacek Szklarek od lat odnajduje ludzi produkujących dobrą żywność tradycyjnymi metodami. Czytelników „Polska Gotuje” namawia do kupowania jedzenia na targach i nawiązywania osobistego kontaktu z wytwórcami.

Jest Pan szefem organizacji, która zajmuje się odszukiwaniem i pielęgnowaniem lokalnych smaków. Czym Pan się kieruje, kupując żywność?

Jak to czym? Oczywiście że smakiem! Prawdziwym, dobrym smakiem niemodyfikowanego i nieprzemysłowego jedzenia. Mieszkam w Małopolsce. Zwykle kupuję prosto od lokalnych rolników, bo najbardziej cenię sobie bezpośredni kontakt z producentami. Do tego właśnie stara się zachęcać ruch Slow Food. Lubię z rolnikami rozmawiać o produktach, które sprzedają. Pytam, w jakich warunkach powstały. Poza tym sam robię przetwory np. kiszoną kapustę czy sok malinowy. Kupuję świniaka od rolnika, a oprawione mięso wrzucam do zamrażarki. Jest o niebo lepsze od tego ze sklepu. I tańsze. Ale to wymaga zacięcia i czasu.


Ale ekożywność jest droga. Dlaczego?

Ekologiczna kiełbasa kupowana u producenta na południu kosztuje 20 zł. Sprowadzona do Warszawy 60 zł. Ale to nie producenci narzucają tak horrendalną marżę. To koszty pośredników i transportu są tak absurdalnie wysokie. Dlatego opłaca się kupować jedzenie bezpośrednio od producentów. Ekologiczne produkty są produkowane na niewielką skalę, dlatego koszty transportu są tak wysokie. Kupując lokalnie, po prostu oszczędzamy. I wspieramy swoich. Na świecie coraz popularniejsze są „jarmarki ziemi”, na których własne produkty sprzedają tylko miejscowi producenci. Ich gospodarstwa są położone nie dalej niż 50 km od jarmarku. We Włoszech, gdzie mieszkałem przez kilka lat, karierę robią restauracje „zero kilometrów”. Używane tam produkty pochodzą albo z własnej produkcji, albo od okolicznych rolników. To we Włoszech nauczyłem się rozróżniać prawdziwe smaki od tych gorszej jakości. Nie wierzyłem, że można wyczuć różnicę między świeżą a mrożoną rybą. Więc przez miesiąc znajomi karmili mnie świeżymi rybami. Aż tu pewnego dnia poczęstowali mnie mrożoną. Różnica była kolosalna.


Zachęca Pan do kupowania na lokalnych targach albo prosto od rolnika. Jednak większość z nas kupuje certyfikowaną żywność w specjalistycznych sklepach, a nawet w supermarketach.

Ten biznes powstał dlatego, że ludzie utracili kontakt z producentami. Dawniej wiadomo było, że ziemniaki kupuje się u tego gościa, a świniaka u tamtego. Nie trzeba było certyfikatów, bo ludzie się znali i wiedzieli, jak jest wytwarzana żywność. Wiedzieli, czy jest smaczna, zdrowa i produkowana na uczciwych zasadach. Teraz, gdy sałata, którą kupujemy, przejechała 1000 km, jest trudniej odróżnić dobre jedzenie od niezdrowego. Certyfikaty są więc po to, aby nas zapewnić, że jedzenie jest dobre. Nasze babki ich nie potrzebowały. Bo jak się raz zawiodły na producencie, to więcej u niego nie kupowały.


W 2012 roku rynek żywności ekologicznej ma osiągnąć w Polsce wartość pół miliarda złotych. Czy to oznacza, że oszaleliśmy na punkcie bycia eko w kuchni?

Liczba owszem duża, ale na całą żywność spożywaną w Polsce, ta ekologiczna stanowi zaledwie 1 proc. Daleko nam do społeczeństw, które osiągają 10 proc. czy 15 proc., jak w Niemczechi Austrii. Niestety, prawda jest taka, że Polacy oszczędzają na zdrowej żywności. Wolą zamiast dobrego jedzenia kupić telewizor.


Jak zachęcać ludzi do zwracania uwagi na prawdziwe smaki?

Jedzenie jest codzienną czynnością. A to, co jest codzienne, najszybciej staje się rutyną, której nie dostrzegamy. I przez to bardzo łatwo akceptujemy bylejakość i przyzwyczajamy się do rzeczy kiepskich. A ja zachęcam do przełamywania rutyny i do otwartości. Do próbowania lokalnych produktów. Na przykład jeśli jesteśmy na Suwalszczyźnie, spróbujmy kindziuka, sękaczy, serów, a nie frytek czy hamburgera. I jak zasmakujemy w prawdziwym jedzeniu, to będziemy chcieli cieszyć się nim na co dzień. Bo żywność ekologiczna to ta, która jest zdrowa, pozbawiona chemii, lokalna i po prostu smaczna. A pierwsze przykazanie Slow Foodu mówi o tym, że wszyscy mamy prawo do dobrego smaku.



Jacek Szklarek - szef organizacji Slow Food Polska, która stoi na straży dobrego jedzenia i wspiera niewielkich regionalnych producentów. Siedem lat mieszkał we Włoszech, gdzie poznał wartość produktów prosto od rolnika. Dzięki niemu świat wie, co to oscypek, a Polacy ponownie doceniają smak gęsiny.