Osławione „Big Apple” bywa więc łączone kolejno z: dawnym nowojorskim domem publicznym oraz popularnym określeniem jego mieszkanek („jabłuszek”), lokalnymi wyścigami konnymi, których ścieżka przypominała kształtem wiadomy owoc, bądź też z owianą ponurą sławą dzielnicą Harlem i nazwą jednego z amtejszych klubów. Jabłko funkcjonuje ponadto jako symbol obfitości i dobrobytu, który czekał amerykańskich pionierów na nowo odkrytej ziemi. Jest to wersja o tyle fortunna, że pośrednio potwierdza tezę o kulinarnym bogactwie Nowego Jorku. Także tym ulicznym – obok  23 tys. nowojorskich restauracji, w mieście działa bowiem ponad 4 tys. mobilnych budek z żywnością. Budek licencjonowanych i wyjątkowo dobrze zaopatrzonych. Tzw. street food, zwykle kojarzone z barwną egzotyką azjatyckich ulicznych straganów, w zatłoczonych amerykańskich metropoliach przeżywa okres rozkwitu. Rozsiane średnio co kilka metrów stoiska oferują zabieganym mieszczuchom najczęściej dwa typy potraw: klasyczne fast-foody (a fast food w wersji „made in USA” jest materią tyleż sławną, co wręcz historyczną) i światową kuchnię „na wynos” (uliczne „garkuchnie” są w wiekszości własnością emigrantów). W przypadku drugiej kategorii dominują przysmaki z Bliskiego Wschodu – mięsne lub nie, byle należycie tłuste. Szybka przebieżka osławioną Fifth Avenue zaowocuje np. treściwym kebabem lub porcją arabskiej falafeli (smażone w głębokim oleju kotleciki-kulki z ciecierzycy, najczęściej podawane w picie). Równie popularne są chińskie lub meksykańskie dania na wynos, w tym upodobany przez Amerykanów tacos. Przydrożna kuchnia imigrantów jest przez Amerykanów należycie doceniania. Jeden z ajpopularniejszych nowojorskich mobilnych punktów z żywnością – indyjski Biryani Cart – został dwukrotnie nagrodzony tytułem People’s Choice Award, przyznawanym w ramach corocznych nagród Vendy Awards (nowojorski konkurs na najlepsze uliczne budki z żywnością). W ofercie zwycięzkiego Biryani Cart furorę robi tytułowe biryani (pikantny indyjski ryż z urczakiem, rybą, jajkami lub warzywami) i typowo uliczne kati rolls(indyjskie placki z cienkiego chleba, zrulowane z różnorodnym nadzieniem).

Egzotyczna, „napływowa” kuchnia jest sporą konkurencją dla rdzennie amerykańskich ulicznych przysmaków – choć i te utrzymują na nowojorskim rynku street food’u stabilną pozycję. W obrębie miejscowych „klasyków”, kojarzonych nieodmiennie z amerykańską miłością do szybkiego jedzenia, znajdą się trzy opcje. Po pierwsze: hot-dogi. W wersji z serem, salsą, chilli lub kapustą kiszoną, z dodatkiem musztardy, keczupu lub majonezem – wybór spory, porcje również. Po drugie: burgery (w NY można zakupić nawet burgera z grillowanej bio-wołowiny). Po trzecie wreszcie: New York Style Pizza. Unikatowa, cienka i chrupka, sprzedawana w postaci olbrzymich kawałków – slices.

Kojarzenie street food’u wyłącznie z fast-foodami byłoby jednak sporym błędem – tym bardziej, gdy mowa o Nowym Jorku. Tamtejsze mobilne budki z żywnością nie tylko stanowią integralny element miejskiego krajobrazu – współtworzą pośrednio nowojorską symbolikę, serwując potrawy nieodmiennie łączone z tą konkretną metropolią. W ich obrębie przodują niewątpliwie nowojorskie bajgle (pretzels). Choć jest to przysmak rdzennie europejski, bije w Stanach Zjednoczonych wszelkie rekordy popularności – roczny zysk producentów bajgli przekracza 500 mln dolarów, a w Filadelfii powstało w 1993 r. muzeum poświęcone smakowitej „plecionce”. Poranny widok „zateczkowanego” biznesmena, kupującego z przydrożnej budki kawę w papierowym kubku i pokażnego precla, posypanego solą, makiem lub sezamem – do rzadkości nie należy. W Nowym Jorku na każdym kroku można dostać bajgle polane roztopionym masłem, wzbogacone kremowym serkiem lub łososiem. Do tego kawa po amerykańsku – i śniadanie „made in NY” gotowe.

  

Równie rozpoznawalnym nowojorskim (obecnie także ogólnoamerykańskim)  przysmakiem na wynosjest tzw. reuben – podawana na gorąco kanapka z żytniego chleba, wzbogacona peklowaną wołowiną, kiszoną kapustą i zwajcarskim serem. Całość skrapiana jest na dokładkę zawiesistym rosyjskim dressingiem (pikantny sos na bazie majonezu, keczupu, papryki, cebuli i innych przypraw). Istnieje kilka wariantów kanapki: tzw. Rachel Sandwich (reuben z dodatkiem pastrami – wędzonej szynki wołowej – i surówki z białej kapusty), Grouper Reuben (kanapka w wersji rybnej) oraz Reuben egg rolls (nadzienie klasycznego reubena podane w smażonej na głębokim oleju sajgonce). Geneza kultowej kanapki pozostaje niejasna. Za jej twórcę uchodzi – zgodnie z jedną z wersji – niejaki Arnold Reuben, założyciel nieistniejących już nowojorskich Delikatesów Reubena. Ich miejsce zastąpiły w Nowym Jorku delikatesy żydowskie, w których kanapkowy biznes rozwija się prężnie – ku czci i chwale wygłodniałych mieszkańców.

Równie dynamicznie funkcjonuje w „Wielkim Jabłku” cała „instytucja” street food’u. Miłośnikom zgłębiania tajników tamtejszego ulicznego jedzenia, a przy okazji i samego miasta, przedsiębiorczy nowojorczycy oferują specjalne wycieczki. Tzw. New York Street Walking Tours wyznaczają jeden z licznych kulinarnych szlaków metropolii, uwzględniając w cenie ($40 od osoby): mini-przewodnik po historii street food’u w NY, przynajmniej 5 różnych „degustacji” (+ butelkę wody gratis), mapę z mobilnymi punktami sprzedaży żywności oraz „żywego” przewodnika – miejscowego eksperta od ulicznych kulinariów. Tygodniowo odbywa się jedna tego typu wycieczka, limit uczestników wynosi 10 osób, a za nagłą rezygnację z rezerwacji zapłacimy karne 20 dolarów. Amerykanie znają się na biznesie i – jak widać – również na jedzeniu.

 
 
Więcej o podróżach kulinarnych i nie tylko przeczytasz na jedźjedz.pl