Marta Makowska: Jakie emocje towarzyszyły ci podczas finału Master Chef?

W finale nie byłam tak zestresowana, jak podczas oczekiwania na niego. Muszę przyznać, ze nerwy i świadomość tego, jaki poziom powinny mieć moje dania, z kim konkuruję, a także to, że to już koniec programu, sprawiały, że nie potrafiłam logicznie myśleć. Przez cały dzień nie byłam w stanie nic zjeść. Z Basia pocieszałyśmy się, że jakoś to będzie.

Który odcinek wspominasz najlepiej, a który najgorzej?

Najlepiej wspominam gotowanie na krakowskim rynku. Była tam fantastyczna atmosfera. Pracowaliśmy szybko, zgodnie, po prostu fantastycznie. Najtrudniej z kolei było mi podczas odcinka, w którym gościem był Joe Bastianich. Chodziło o dopasowanie dania do przyniesionego przez niego wina. Miała wtedy zły dzień i wszystko sprzyjało kulinarnej katastrofie.

Jednak uratował cię hamburger…

Tak. Musisz mi wierzyć, chciałam stamtąd uciekać ile sił w nogach, myślałam, że jest surowy w środku.

Czy po udziale w Master Chef twoje życie jakoś się zmieniło?

Na pewno zmieniło się moje podejście do kuchni. Przed programem inspiracją dla mnie były książki kulinarne, czasopisma, Internet, blogosfera. A po programie rzucona na głęboką wodę zauważyłam, że sama potrafię komponować smaki, tworzyć. Program dodał mi odwagi i wiary w siebie. Nigdy też nie sądziłam, że już po programie poznam tylu fantastycznych ludzi, że spotka mnie z ich strony tak pozytywny odzew. Program był dla mnie niesamowitą przygodą. Śmiem twierdzić, że największą w życiu. Jednak jestem osobą, która lubi swój świat i swoją historię, i po programie nie chcę na siłę tego zmieniać. Jestem może bardziej rozpoznawana, mam więcej fanów, ale poza tym codziennie rano chodzę do pracy, sprzątam dom, i robię to, co lubię, czyli cały czas gotuję i bloguję.

Sama eksperymentowałaś w kuchni, czy ktoś cię uczył?

Kinga Paruzel: W domu dużo się gotowało. Babcia robiła obiady, mama zawsze piekła nam słodkości. Chyba od nich przemyciłam niektóre umiejętności.

A jak rozpoczęła się twoja przygoda z gotowaniem?

Moja przygoda z gotowaniem rozpoczęła się zaraz po ślubie, czyli ponad 5 lat temu, kiedy musiałam i chciałam zrobić coś smacznego dla męża.

Ślub stał się motywacją do nauki gotowania…

Tak. Co prawda pochodzę, z rodziny gdzie zawsze dużo się gotowało i gotuje do tej pory. Z gotowaniem byłam opatrzona, jednak zawsze wszystko miałam po prostu podkładane pod nos. Nic nie musiałam robić.


Co możesz powiedzieć na temat swojej kuchni?

Moja kuchnia jest na pewno prosta, ponieważ cenię sobie właśnie nieskomplikowane smaki, uwielbiam ziemniaki z kefirem albo pajdę chleba z masłem. Jest też z pewnością szybka, bo jako osoba pracująca nie mam za wiele czasu, aby w pełni oddać się moim kulinarnym fantazjom. A po programie Master Chef stała się także pełna eksperymentów.

Jest coś, co najbardziej lubisz gotować, piec?

Piec to chyba wszystko. Uwielbiam zapach drożdżowego ciasta w niedzielny poranek, grudniowe wieczory, kiedy z piekarnika czuć piernik. Uważam, że jedzenie i zapachy pozwalają nam pamiętać o ludziach, z którymi się jadło, o miejscach gdzie się jadło.

A co pojawia się na twoim stole?

Na pewno jest na nim dużo słodkości. A co do kuchni wytrawnej, to makarony, zupy oraz oczywiście ryby, które wprost uwielbiam.

A mąż ma większe wymagania niż przedtem? Musisz go zaskakiwać nowymi potrawami?

Aj mój mąż, po moim udziale w Master Chef ma stanowczo większe wymagania, niż przedtem. Już zapomnieliśmy, jak smakują zwykłe kanapki. Cały czas wymyślam coś nowego, na jego życzenie.

Zauważyłam, że mąż częściej pomaga mi w kuchni. Sam gotuje niektóre potrawy, co mnie bardzo cieszy. Muszę jednak przyznać, że jest on moim największym krytykiem i ciężko zadowolić jego podniebienie.

Wysoko stawia poprzeczkę…

Chwali mnie dopiero wtedy, kiedy według niego coś jest naprawdę wyjątkowe. Kiedy już inni goście potrafią się rozpływać na temat jakiejś potrawy, on stwierdza, że jest po prostu dobra.

Na co dzień zajmujesz się fotografią.

Pracuję w rodzinnej firmie fotograficznej, z ogromnymi tradycjami, bo założył ją mój dziadek w 1929 roku. Ja nie jestem fotografem, jest nim moja mama, siostra, a ja cały czas szkolę mój warsztat, aby móc im dorównać.

Fotografia to dla ciebie pasja, czy raczej przywiązanie do tradycji?

Myślę, że i to i to. Jednak bardziej interesuje mnie fotografia kulinarna, niż studyjna, czy portretowa. Mój blog to właśnie to miejsce, gdzie wszystkie moje pasje są w jednym miejscu i mogę je pokazać światu.

A nie myślałaś o tym, żeby rzucić pracę w rodzinnym studiu i na przykład otworzyć własną restaurację?

Nie, nigdy o tym nie myślałam. Po prostu mam świadomość, że nasza firma dała mi wykształcenie, chleb i dzięki niej jestem, gdzie jestem. Ona mnie nigdy nie ograniczała podczas mojego życia, więc dlaczego miałabym to wszystko zostawić? Rodzina jest dla mnie bardzo ważna, a nasza wspólna firma jest jej nieodłączną częścią. Na cukiernię, czy restaurację przyjdzie jeszcze czas, ale wtedy będę starała się wszystko pogodzić.

A jeżeli chodzi o twojego bloga, to po Master Chef jest bardziej oblegany?

Na pewno dzięki programowi przybyło mi czytelników, co mnie bardzo cieszy. Staram się regularnie dodawać wpisy. Blog, to tak jakby mój dom. Zapraszam ludzi życzliwych, miłych, pogodnych, z pasją. Chcę pokazać kawałek mojego świata. Cenię sobie i szanuję mojego czytelnika i mam nadzieję, że dobrze się u mnie czuje. Najbardziej cieszy mnie, kiedy ktoś korzysta z moich przepisów i pozostawia po sobie jakiś ślad, w formie komentarza.

A co z innymi pasjami?

Kocham konie, są częścią mojego życia. Od dziecka jeżdżę konno, mam swoje dwie, cudowne klacze. One nauczyły mnie zarówno odpowiedzialności, jak i obowiązkowości. W stajni jestem codziennie od 6 rano, nie wyobrażam sobie dnia bez moich parzystokopytnych.

Opowiedz o Resedzie i Ryoko

Reseda to koń, którego sprowadził mi tata z zagranicy, rasy Hannover. W styczniu będzie miała 19 lat i jest niesamowitą indywidualistką. Ryoko to jej córka. Jest bardzo spokojna, a jednocześnie potrafi zmienić się w dynamit. Obie codziennie witają mnie w stajni rżeniem, reagują na gwizdanie, to znaczy przychodzą jak pies, gdy gwiżdżę, a one są na łące.

Masz też psa...

Cudownego Beagla. Jest to chyba jeden z najbardziej wygodnych psów na świecie. Codziennie rano jeździ ze mną do stajni, a wieczorami biegamy, strasznie lubię ruch, więc mój pies jest czasami bardziej zmęczony ode mnie.

Wygodnych?

Tak, śpi w domu na kanapach, całe je zajmuje. Nawet siłą nie da się go z nich wygonić. W stajni, kiedy jest mu zimno, ściąga koniom derki z boksów – takie płaszczyki na zimę i się na nich kładzie.

Lubisz sport…

Bardzo lubię. Codziennie ćwiczę, w weekendy biegam, latem jeżdżę na motorze crossowym i skuterku, a do pracy dziesięć kilometrów jadę na rowerze.

Jak znajdujesz na to wszystko czas…

Wszystko to kwestia organizacji. Mój dzień, to pobudka o 5. Od 6 do 9 jestem w stajni, potem śniadanie z mężem, praca, wieczorem fitness, a później moja cudowna kuchnia na przemian z komputerem.

Intensywny dzień, a kiedy czas na odpoczynek?

Właśnie chyba sport mnie odpręża. Ładuje moje akumulatory.

A co najlepiej wspominasz ze swojego dzieciństwa?

Budyń od babci, pierogi ruskie pani gosposi – sąsiadki z gór, gdzie mamy drugi dom i oczywiście bułkę na mleku, którą robiła mi babcia.

A co z marzeniami….

Moim dalekim marzeniem jest mieć swoją własną stajnię z restauracją oraz cukiernią.