Emilia ocknęła się w karetce. Minęła dłuższa chwila nim przypomniała sobie co tak właściwie się stało. Rozejrzała się wokół. Poza masą rurek wiszących nad jej potarganą rudą głową, zobaczyła dwóch mężczyzn. Jeden z nich był sanitariuszem.


- A drugi? - pomyślała - czy w tej chwili nie powninen być przy mnie Andrzej? - zrozpaczona wydała z siebie nieokreślone jęknięcie.
- Już już, niech się pani nie denerwuje, jest pani w dobrych rękach. Pozwoliłem sobie poszukać w pani torebce kontaktu do bliskich. Ale ja bardzo przepraszam. Byłem zmuszony sytuacją i poczuciem obowiązku. Raz jeszcze najmocniej przepraszam! Jak tylko dojedziemy do szpitala, znajdę budkę i natychmiast ich powiadomię. - Janusz starał się uspokoić Emilię, jednak słowa, które zaraz miały paść, absolutnie nie poprawiły jej samopoczucia.
-Yyy... czy mam zadzwonić do kogoś konkretnego? - patrząc na Emilię, zwątpił. Jej oczy napełniły się łzami, a twarz przyjęła nieprawdopodobnie zbolały wyraz.
- Do Andrzeja - wyszeptała. To były ostatnie słowa, jakie padły z jej ust aż do końca drogi, jaką ze sporą jak na swoje możliwości prędkością pokonywała karetka. Po godzinie szesnastej Warszawa była zupełnie pusta.

Prosto z karetki sanitariusz zawiózł Emilię na izbę przyjęć. Liczba osób z połamanymi rękoma była dość duża, co zapowiadało długie, nudne kwadranse oczekiwania. W tym momencie zjawił się Janusz.


- Pani Emilio, nazywam się Janusz. Mniejsza o nazwiska, pani teraz musi zachować jak największą pojemność umysłową.
- O, to pan. Pojemność? Nie rozumiem. - Emilia patrzyła na nieznajomego jakby przed chwileczką przybył z innej planety.
- Oh, mniejsza o to. Niestety wskazany przez panią numer nie odpowiada. To znaczy odpowiada, ale pan Andrzej jest podobno nieuchwytny. Przykro mi. Ja za moment muszę jechać do domu, obowiązki rodzicielskie, pani rozumie. Tutaj napisałem numer do mnie. To znaczy do mojej sąsiadki z piętra. Żona pułkownika. Wojskowi. - dodał po cichu, jakby zdradzał wielką tajemnicę - Ale mili, dobrzy ludzie. Gdybyśmy z żoną mogli jakoś pomóc, proszę dzwonić. Bez zastanowienia, naprawdę. - zanim Emilia zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zjawiła się lekarka.
- Dzień dobry, Wanda Różycka, zabierzemy panią na badania. Morfologia, ob. Wygląda pani mizernie, zostawiam panią na obserwacji. Jakieś uwagi? - spojrzała znad okularów na Emilię.
- Nie, może to i lepiej. Dawno nie robiłam badań, a to omdlenie to nie pierwszy taki przypadek, ostatnio słabiej się czuję. - powiedziała Emilia wzdychając, bo właśnie zdała sobie sprawę, że i tak tej nocy nie miała się gdzie podziać. Oddalając się korytarzem pomachała do Janusza.
- Dziękuję panu za pomoc, naprawdę! Zadzwonię, na pewno zadzwonię! - uśmiechnęła się wątle ściskając w ręce karteczkę z numerem telefonu. Nie wiedziała jeszcze, że wykręcając numer zyska wielką przyjaźń. Taką, jakiej nigdy nie miała.


Po licznych badaniach i wykluczeniu wady serca Emilia siedziała na szpitalnym łóżku, czekając na lekarza. Utkwiła wzrok w oknie, w którym widać było jeszcze skrawek niebieskiego nieba, które powoli przybierało barwę zachodzącego słońca. Marzyła, by tego widoku nie przesłaniały tramwaje i taksówki. Gdyby tak mogła choć na moment znaleźć się nad wodą, słuchać szumu fal i tatarku. Z pewnością poczułaby się lepiej. Jednak teraz jedyne co czuła to straszne osłabienie. I pustkę w głowie, bo gdzie też podziewał się Andrzej? Jej rozmyślania przerwała pani doktor. Dziarskim krokiem weszła do sali, stukając drewniakami o wypastowany gumolit.


- No miła pani! Tak jak podejrzewałam. Nic wielkiego się nie dzieje, jednak zadbać o panią musimy. - powiedziała, podając Emilii termometr.
- Prawdopodobnie jutro pójdzie pani do domu. Zaraz będą roznosić kolację, proszę się porządnie najeść. Ale ten chleb z serem to na niewiele się zda. Na pani miejscu starałabym się o ryby. Najlepiej morskie. W pani stanie wyciągnęłabym je choćby i spod ziemi. Poproszę o termometr i do jutra. Dobrego wieczoru. - ponownie stukając drewniakami wyszła z sali.

Emilia nasłuchiwała jak kroki kobiety nikną na korytarzu.
Pomyślała, że jeśli dobrze zrozumiała słowa lekarki, to znaczy, że jest w stanie, na który chyba jest o wiele za wcześnie. Na studiach. Na dodatek bez ślubu. Gdzie u diabła jest teraz Andrzej?

Po lekturze poznaj przepis na pastę z wędzonego łososia

Przeczytaj pozostałe fragmenty opowiadania Przyjaźń od kuchni