Gdy Emilia spojrzała na zegarek, dochodziła osiemnasta. Rozejrzała się, ale Andrzeja nigdzie nie było widać. Była podekscytowana, w końcu tak długo go nie widziała. Teraz wszystko się zmieni. Powie mu o dziecku, będą tacy szczęsliwi. Może zaplanują ślub jeszcze przed porodem, będzie się wtedy czuć bezpieczna i kochana, urodzi jako mężatka i nie usłyszy ani jednego krzywego słowa. Zwykle nie przejmowała się opinią innych, ale teraz chodziło nie tylko o nią, ale również o dziecko. Usiadła na ławce przed kinem, wysokie obcasy zaczęły dawać się jej we znaki już kilkanaście minut temu. Obserwowała grupy ludzi powoli ciągnące w stronę Kosmosu, jednak nie dojrzała między nimi ukochanego.

- Pewnie się spóźni - pomyślała. - W końcu z uczelni zazwyczaj wychodzi ostatni. Pewnie tak będzie i dziś. - Owinęła się mocniej prochowcem, bo chłód zmierzchu zaczął jej doskwierać. Wtem usłyszała za sobą nadbiegającą postać. To musiał być Andrzej.

- Dobry wieczór pani. Pani Emilia? - kilkuletni chłopiec oparł dłonie na swych kolanach, próbując złapać powietrze. Musiał przebiec spory kawałek.

- Emilia. O co chodzi? - zapytała rozczarowana, bo spodziewała się zobaczyć kogoś innego.
- Proszę - wysapał chłopiec podając jej białą kopertę. Wymienili spojrzenia, jedno równie zdziwione co drugie. Zaskoczona dziewczyna poczuła jak robi jej się słabo, koperta wyglądała tak złowrogo. Gdy ponownie usiadła na ławce, chłopca już nie było. Nie zdążyła nawet zapytać od kogo ten list. Chwilę wpatrywała się w biel papieru, domyślając się, że adresatem listu jest Andrzej. Tylko dlaczego nie ma go tutaj przy niej? Dlaczego znów nie może na niego liczyć?

Droga Emilko,

Wiem, teraz powiniśmy być na sali razem, czekać na film z innymi parami. Weź ten bilet, może jeszcze nie jest za późno. Jednak zobaczysz ten film sama. Możesz mieć rację wściekając się, że nie miałem odwagi powiedzieć Ci wszystkiego osobiście. Że jestem tchórzem. Nie umiem jednak pożegnać się z Tobą inaczej. Twoje ogniste włosy i gorące serce nie pozwoliłyby mi na to. A ja podjąłem decyzję. W tym kraju nie dojdę do niczego, postanawiam wyjechać do wuja do Chicago. Połowa Podhala już tam jest, czekają na mnie. Ty radzisz sobie lepiej w tej rzeczywistości, wybacz.


Andrzej

Zimny wiatr rozwiał wszelkie wątpliwości. On ucieka. Właśnie teraz, gdy przed nimi tak wiele pięknych chwil. Oczy Emilii napełniły się łzami, które jak kryształy poturlały się po policzkach. Wstała, czując jak drżą jej kolana. Podarła ten okropny bilet i pobiegła przed siebie. Mimo, że wieczór był spokojny, w jej głowie szalała burza. Trzaskały pioruny i padał rzęsisty deszcz. Świat zdawał się walić jej na głowę.

Dopiero docierając do domu, poczuła się lepiej. Choć jej ruchy były machinalne, a myśli pędziły z prędkością światła, siadząc w kuchni było jej jakby łatwiej myśleć. Wstawiła makaron nie czekając aż woda się zagotuje, po czym usiadła skulona pod kaloryferem. Jak on mógł? Nawet nie dał szansy tej miłości, nawet nie pomyślał, żeby zabrać ją ze sobą. A może nie bylo żadnej miłośći? Nie była dla niego tym, kim on jest dla niej. Dla nich! Nie zdążyła mu powiedzieć o dziecku. Schowała głowę w ramiona i płakała. Beznadziejność chwili była tak wielka. Z kim teraz wychowa dziecko? Z kim pojedzie do rodziców, kto potrzyma ją za rękę by było jej raźniej? Odpowiedzi nie przychodziły. Niesamowite z jaką prędkością może w głowie kołatać się pustka. Nagle rozpacz Emilii przerwała Hanna.

- Co tu tak śmierdzi? - zdejmując apaszkę z szyi zajrzała do kuchni. Na widok Emilii ścisnęło jej serce. Ta zapłakana, z czerwonym nosem i rozmazanym makijażem wstała, jakby oparzona, wyrwana nagle z burzy myśli.

- Matko, makaron!

Po lekturze poznaj przepis na sałatkę z makaronem, panchettą i suszonymi pomidorami

Przeczytaj pozostałe fragmenty opowiadania: Przyjaźń od kuchni