Kochasz wyzwania? Oczywiście, i zmiany. Udowodniłaś, że warto w życiu walczyć. Tak, ale przecież to dotyczy każdego z nas, codziennie toczymy walkę o coś lub o kogoś. A przygoda z jogą też jest dla ciebie taką walką, wyzwaniem? Tak, i to jest najwspanialsze.

Jak się zaczęła? Zwyczajnie. Nie było w tym żadnej nerwowości ani gwałtownych decyzji i przemian. Po prostu czułam, że po uspokojeniu tarczycy, przyszedł czas na  dalsze zmiany i porządki. Z ciałem, z którego nie byłam zadowolona, z organizmem, który niekiedy mnie zawodził. Nie radził sobie ze zmęczeniem, stresem, wytrzymałością.

Czy wpierw coś czytałaś o jodze, oglądałaś? Szczerze? Nie. To przyszło samo z siebie. Codziennie rano budziłam się wcześniej niż zazwyczaj, wychodziłam na dwór bez względu na pogodę i intuicyjnie wykonywałam ćwiczenia, które mnie relaksowały. Z każdym dniem znajdowałam w nich coś innego, pociągały mnie. Niekiedy sama się sobie dziwiłam, że „coś takiego” wykonuję. Z ciekawością sprawdzałam, czy mogę więcej, dłużej, wytrwalej. Mogłam. Obserwowałam jak drgają, rozpalają się mięśnie, jak stawy stają się coraz bardziej elastyczne. Dziwiło mnie to i fascynowało. Piękne uczucie.  Do obowiązków, rodziny, przyjaciół, znajomych wracałam inna ja.

Przyzwyczaiłaś się do nich, nie chciałaś wiedzieć więcej? Chciałam i to robię.  Dużo czytam, oglądam filmy. Z większości jednak nie korzystam – nie da się. Z niektórych wyłapuję rzeczy istotne i które mogą pogłębić moją wiedzę. Kiedyś wpadł mi w ręce artykuł o kobiecie, której joga pomogła  chyba w jakiś problemach kobiecych – dokładnie już nie pamiętam. Uprawiała ją od czterech lat i postanowiła pomagać innym, prowadząc zajęcia w szkółce. Od tamtej chwili minęło 6 lat, ale ja nie odważyłabym się - tak jak ona już po 4 latach – prowadzić grupowych zajęć. I nie pomogą tu nawet najlepsze certyfikaty. Wbrew pozorom potrzebna jest tutaj ogromna wiedza nie tylko z budowy ludzkiego ciała, ale także z różnic wynikających z wieku i płci, znajomości objawów chorobowych, z dietetyki, psychologii. To wymaga czasu i doświadczenia. Każdy z nas jest inny i każdy innego wymaga podejścia. Każdy też chce uzyskać co innego. Jeden będzie chciał wysmuklić ciało, inny być bardziej sprężystym, inny uspokoić nerwy, a jeszcze inny szuka pomocy w chorobie. Poza tym  dzień nie jest podobny do dnia i jednego chce się więcej, a drugiego mniej. Dlatego takie zajęcia w grupie mogą być  niekiedy sprzeczne z naturalnym zegarem biologicznym i zrobić więcej złego niż dobrego. Poza tym  lubię ćwiczyć na dworze, w różnych miejscach.

Właśnie, odeszłaś od stereotypu. Tak. Nie zamknęłam się w ramach. Jestem wolna i niezależna, niczym skrępowana. W tym, co robię nie ma religii, światopoglądu, uduchowienia czy wiary. Jedyną moją wiarą i religią jest zdrowie. Dbałość o precyzję i skupienie na każdym rozciągnięciu ciała, na każdym oddechu. Bo tak jak lekarz podczas operacji nie może być zdekoncentrowany, bo od niego zależy ludzkie życie, tak samo praktyka jogi wymaga pełnej mobilizacji. Tylko wówczas odniesie się sukces. Tylko wówczas zdobyte doświadczenia i poznane potrzeby organizmu i ciała, będą miały przełożenie w innych dziedzinach. Będą pomagać w walce z trudnościami, będą inspiracją do prowadzenia zdrowego stylu życia.

W takim razie powiedz, co cię zainspirowało rok temu, że po operacji tak szybko uciekłaś ze szpitala. To chyba nie było zbyt roztropne? Choćby nie wiem jaki był wspaniały i miły personel medyczny, choćby szpital miał bardzo wysoki standard, to jak chyba każdy pacjent, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, z bliskimi. Wypisano mnie na własne żądanie w drugiej dobie po operacji.  Jedyne czego mi było  żal, to współtowarzyszek niedoli.  Bowiem widząc moją desperację i natychmiastowy powrót  do – wprawdzie bardzo nieudolnych – ćwiczeń, same nabierały ochoty do wstania z łóżka, spacerów, do poruszania kończynami, do przezwyciężania bólu. Zresztą moje wyjście tak jak chciałam, wcale nie było takie pewne, bo stan podgorączkowy nie chciał ustąpić, i tak do końca nie było wiadomo, czy mnie wypuścić czy nie. Zwyciężyła chyba bojaźń lekarzy, że jak mnie przetrzymają, to im nici nie wystarczy, żeby mnie na okrągło zszywać. Na odchodnym kategorycznie zabroniono mi pozycji żurawia.

Ćwiczyłaś potem, już w domu? To było dla mnie jasne jak słońce. Nie mogło być inaczej. To nieprawdopodobne, ale będąc przecież w dobrej formie przed operacją, po niej, byłam przerażona własnym wyglądem.  Widać było ogromny szok, który przeżył mój organizm. Mięśnie natychmiast straciły na sprężystości, zwisały, skóra też. Aż strach pomyśleć, co by było, gdybym nie ćwiczyła. Musiałam opracować ćwiczenia, własny program. Bo poza kartką z tym co ogólnie mogę jeść, a co nie – nie otrzymałam żadnej wskazówki, żadnej informacji na temat rekonwalescencji. Dieta i jadłospis też należały do mojej inwencji.  W jego tworzeniu pomogły mi wcześniejsze doświadczenia kulinarne i moje przeświadczenie o zdrowotnych właściwościach miodu. Jak się okazało po jakimś czasie, nieoceniony stał się dla mnie także pyłek pszczeli.

Powróciłaś już do pełni sił? Prawie.Wbrew temu, co się słyszy na temat operacji woreczka żółciowego, że to tylko właściwie zabieg, że to nic takiego – ja wcale tak nie uważam. Tak jak każda ingerencja  chirurgiczna i ta jest ogromnym obciążeniem dla organizmu, dla psychiki. Gdyby nie wcześniejsza praktyka jogi i nabyta dzięki niej umiejętność rozpoznawania różnych sygnałów, które wysyła organizm, wiedza i znajomość w ich zaspokajaniu  – to wcale nie byłby ze mnie taki kozak. Zresztą nie tylko w tak drastycznych i ciężkich chwilach praktykowanie jogi jest przydatne. Uprawiając różne sporty, na każdym kroku czuję jej obecność i wykorzystuję zdobyte doświadczenie i umiejętności. Pływając, ręce nie opadają tak szybko z sił, brzuch nie ciągnie w dół, nogi nie łapie skurcz. Jeżdżąc na rowerze, zwłaszcza wspinając się pod górę, ileż razy byłam wdzięczna sama sobie, że nauczyłam się prawidłowo głęboko oddychać. Nogi nie czują zmęczenia, pośladki są sprężyste i wytrzymują długie godziny siedzenia na siodełku. Ciało, nauczone pewnych zachowań, reaguje w sposób błyskawiczny, chroniąc mnie przed upadkiem, skręceniem nogi, wybiciem stawu. Zanim zdążę pomyśleć jak się obronić, to mój przyjaciel organizm już dawno to zrobił. I to jest fantastyczne.  W chwilach wzburzenia, stresu, niepowodzeń umiem spokojnie reagować, racjonalnie podchodzić do problemu.

Czyli, panaceum na wszystko? Dla mnie, tak. Jogę po prostu lubię, jest moją pasją. Wybrałam ją jako siłę przewodnią do uprawiania innych aktywności fizycznych. Podobnie, jak wyznała kiedyś na łamach miesięcznika „Świat zdrowia” modelka Agnieszka Maciąg: „Ćwiczę Jogę Kundalini, która świetnie na mnie wpływa, pomaga mi czuć się w ciele jak w domu. Jeżdżę też na rowerze i na rolkach, czasem pływam. …”. A że joga jeszcze pomaga mi w życiu codziennym, to jeszcze bardziej przemawia na jej plus.

Zaraziłaś się nią? Zaraziłam i zarażam innych. Choć nie na siłę. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu ona odpowiada. Nie jest sportem. W jej uprawianiu nie ma rywalizacji z innymi, tylko z samym sobą.  Tutaj nie da się przeliczyć jednej pozycji na spalone kalorie, ale na dekagramy – chyba tak. Kiedyś, z ciekawości, eksperymentowałam i przez jakiś czas ważyłam się przed i po sesji. Najwięcej, bo 70 dag straciłam po 60 min ćwiczeń. Najmniej - 10 dag. Nigdy później już 70-dag wyniku nie pobiłam. Co ciekawe, praktykując jogę, nawet dieta nie jest czymś niezwykłym, jakimś specjalnym wyzwaniem czy wyrzeczeniem, a już na pewno nie udręką. Intuicja nie zawodzi. Jem, a nie tyję.

Wobec tego, masz jeszcze jakieś życzenia, pragnienia? Jak każdy.  Z tych większych:  żeby dzień trwał dobę, a najlepiej tydzień, żeby było zawsze ciepło i słonecznie, i żeby kiedyś objechać cały świat. A z tych mniejszych: żeby wyjechać choć na krótki urlop, żeby ludzie więcej ćwiczyli, a przez to, żeby byli bardziej wyluzowani, weselsi i milsi dla innych. Bo jak stwierdziła w swojej książce „Joga sztuka życia” Donna Farhi: „…sztuka jogi prowadzi praktykujących do bycia bardziej ludzkimi”.

To trudne w dzisiejszych czasach. Wiem, ale trzeba znaleźć w sobie na tyle siły, aby nie dać się zwariować i znaleźć czas dla rodziny, przyjaciół. A przede wszystkim zadbać o swoje zdrowie i nie dać się chorobom. Jak bowiem powiedziała w jednym z wywiadów praktykująca jogę od ponad 30 lat dziennikarka, nauczycielka akademicka i współautorka książki „Joga hormonalna”  Lidia Machaj: „…choroba to jest w gruncie rzeczy urojenie naszego umysłu. Szereg objawów, które pojawiają się u człowieka nazywanych jest taką lub inną chorobą, ale dzieje się tak, że z jakichś powodów chce on się rozchorować i choruje. Istnieje jednak druga możliwość – skorzystanie z mechanizmów samoleczenia, które mamy w naszym organizmie i jest to droga do zdrowia. Zdrowie jest naturalnym stanem człowieka”.

Przeczytaj też inne artykuły z cyklu Zdrowo żyć