Islandia, choć coraz popularniejsza za sprawą (względnie) tanich lotów, wciąż pozostaje krajem dość egzotycznym, który przyciąga przeważnie miłośników północy, szukających przygody z dala od cywilizacji, zaś blisko natury. Kojarzona przede wszystkim z gorącymi źródłami i surowym krajobrazem znanym z filmów, w rzeczywistości ma do zaoferowania o wiele więcej, choć wszystkie islandzkie atrakcje są bezpośrednio związane z przyrodą. O kuchni islandzkiej przeciętny Polak wie w zasadzie jeszcze mniej.

 

Historia
Tradycyjna kuchnia islandzka jest prosta, opiera się głównie na rybach i baraninie. Jej współczesny kształt wynika w dużej mierze z faktu, że mieszkańcy wyspy przez wieki skazani byli na walkę z głodem. Dawniej, aby zgromadzić zapasy na długą i surową zimę, solono, wędzono i marynowano jedzenie, co też łatwo zauważyć i dziś. Z pewnością kuchnia ta nosi także cechy egzotyki, jeżeli oceniać ją z punktu widzenia ludzi z kontynentu.
Pierwsze prawdziwe islandzkie restauracje zaczęły otwierać się w Reykjaviku na przełomie lat 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku – wtedy również, jak się uważa, powstała współczesna kuchnia islandzka, której ojcami było kilku młodych kucharzy. Islandia do 1944 roku była kolonią duńską, stąd też przez wiele lat w restauracjach podawano tu duńskie potrawy. Dopiero po odrzuceniu duńskiej książki kucharskiej możemy mówić o rozwinięciu się narodowej kuchni. 

Ryby i mięso
W latach 60-tych, w związku z rozwojem technik rybołówstwa, kuchnia islandzka wzbogaciła się o owoce morza. Dziś wybierać można spośród dorszy, halibutów, pstrągów, łososi, cierników, węgorzy, łupaczy, soli, śledzi, krewetek, podawanych na rozmaite sposoby: wędzonych, smażonych, duszonych, gotowanych.
Drugim filarem są baranina i jagnięcina – jedyne mięso w przystępnych cenach. Baraninę podaje się z młodymi ziemniakami, grochem i sosem. Mięso jest smaczne, ponieważ owce pasą się przez cały rok na łąkach obfitujących w zioła.
Nie oznacza to, że Islandczycy nie jedzą innego mięsa. Wręcz przeciwnie – do garnka nauczono się wrzucać tu wszystko, czego akurat było pod dostatkiem. I tak oto można tu spróbować mięsa z wieloryba, czy też maskonura – pociesznego ptaka, który jest jedną z atrakcji turystycznych.


Potrawy mączne i napoje
Wiele tutejszych produktów po prostu smakuje inaczej – nawet chleb islandzki ma charakterystyczny smak: jest ciemny i nieco słodkawy. Kiedyś przygotowywano go w naturalnych źródłach gorącej wody. Narodową potrawą śniadaniową jest skyr, przyrządzany z przegotowanego mleka zmieszanego z twarogiem i wystudzonym chudym mlekiem. Po kilkunastu godzinach leżakowania i zabiegach technologicznych przecierany jest przez sito i podawany na słono lub słodko (z cukrem, owocami, bitą śmietaną). Popularne są również żytnie naleśniki z cukrem i cynamonem oraz smażone na głębokim tłuszczu kleinur, odpowiednik naszych pączków.
Daniom obiadowym towarzyszą często lokalne napitki, jak chociażby maltextrakt  - bezalkoholowe piwo słodowe czy brennivin – wódka pędzona z ziemniaków, z posmakiem kminku, nazywana potocznie „czarną śmiercią”. Islandczycy sięgają chętnie także po zsiadłe mleko z palonym cukrem.

Kulinarne osobliwości
Co kraj, to obyczaj. Islandczycy mają w jadłospisie szczególnie dużo potraw, których nazwy wydają się zniechęcające. Weźmy na przykład łeb barani… Generalnie żadna część zwierzęcia się tu nie marnuje i nawet oczy owcy znajdują zastosowanie w islandzkiej kuchni. Sursadir hrutspungar to dla odmiany wędzone jądra baranie. Niekiedy podaje się tu kiełbasę przyrządzoną właśnie z baranich jąder. Natomiast statur to mięso, tłuszcz i krew zaszyte w owczym żołądku, zaś blódmór to serce, wątroba i płuca owcy podane w ten sam sposób.
Najsłynniejszym islandzkim przysmakiem z gatunku „dziwnych” jest hakarl, czyli mięso rekina dojrzewające przez kilka tygodni na brzegu morza, przykryte żwirem i kamieniami. Potem jest wędzone i suszone. Najlepiej ponoć nie wąchać go w trakcie spożywania, nie obejdzie się również bez zapicia go wysokoprocentowym alkoholem.


Islandia wydaje się wciąż krajem odizolowanym od reszty świata, również pod względem gastronomii. Międzynarodowe sieciówki można spotkać jedynie w stolicy, i to też nie na każdym rogu. Spośród fast-foodów największą popularnością cieszą się chyba hot dogi. Tutejszy bar Baejarnis Beztu został obwołany przez „The Guardian” najlepszą budką z hot dogami w Europie! A jadł w nim... sam Bill Clinton.

Karolina Bardecka

Więcej o podróżach i kulinariach znajdziesz na moim blogu "Podróże od Kuchni".