Jest kilka rzeczy, które naprawdę mnie odprężają. Dobry film, zajmująca lektura, coś smacznego do przekąszenia czy długi spacer alejkami parkowymi, z Kingą za rękę. Nieraz wystarczą mi nienamacalne i lekkie jak motyle skrzydła myśli o rzeczach przyjemnych, wyobrażenie sobie ukochanych miejsc, w których wciąż nie byłam, czy wspomnienia na zawsze zapisane w najgłębszych zakamarkach serca. Niewątpliwie jednak Nowy Jork z czterema zwariowanymi przyjaciółkami i Francja, z szykiem, wyjątkowością wszystkiego, co się robi i pola kwitnącej lawendy, są magicznymi miejscami miłości platonicznej, znanej z wyobraźni i niezliczonych obrazów zapisanych w pamięci, zeskanowanych z filmów, książek czy blogów, dzięki którym zawsze i wszędzie mogę unieść się nad ziemię i poszybować w przyjemności…

Gdy wszystkie te miejsca stają przede mną otworem jednocześnie, muszę tylko pamiętać, żeby nie zwariować i upajać się chwilami, jakby miały już nigdy się nie powtórzyć.

Tak jest w przypadku książki Amy Thomas „Paryż mój słodki”, gdzie znajduję niezapomniane mieszanki pędzącego Nowego Jorku, z przemierzanym na wynajmowanym rowerze Paryżem, a wszystko okraszone niesamowitą porcją słodkości opisywanych na tysiące sposobów.

O samej autorce przeczytać można:

Amy Thomas mieszka w Nowym Jorku. Przez dwa szczęśliwe lata dane jej było nazywać domem Paryż. Tworzy teksty reklamowe, pisze o jedzeniu, podróżach, designie i modzie dla rozlicznych wydawnictw, takich jak „New York Times”, „ National Geographic Traveler”, „Town and Country” oraz „ Every Day with Rachel Ray”. Ma delikatną obsesję na punkcie słodyczy.

Książka liczy sobie blisko 360 stron. Podzielona jest na trzynaście przesłodkich i zajmujących rozdziałów, wśród których mamy między innymi: 

Gorące, oklejające zęby kakao

Ciasta do kochania i uwielbiania

Wywołujące ekstazą magdalenki i muffinki

Francuskie tosty czy pain perdu, oto jest pytanie. 

W każdej z części, oprócz skupiania się na temacie głównym rozdziału i wgryzaniu się w niego kęs po kęsie, aż ślinianki zaczynają pracować a nasza wyobraźnia wariuje i popycha serce do nieopanowanych drgań tęsknoty w zachłanności chęci wypróbowania na żywo wszystkiego, poznajemy niespostrzeżenie, choć bardzo blisko, losy głównej bohaterki książki, która spełnia swoje marzenia. Oscyluje między dwoma ukochanymi miejscami na ziemi, pokazuje życie na obczyźnie, borykanie się z meandrami kultury i oczywiście języka, który wyjątkowo trudno wchodzi do głowy, radzenie sobie z tęsknotą do wszystkiego i wszystkich, oraz przestawianie się mentalne w poszczególnych sektorach życia osobistego, uczuciowego i odartego z, nie raz złudnych przekonań, o fantastyczności niby romantycznych Francuzów.

Gdy otwieramy książkę, poznajemy singielkę mieszkającą w uroczej dzielnicy Nowego Jorku, otoczoną przyjaciółmi, adoratorami i innymi mniej lub bardziej przychylnymi osobami, której kalendarz pęka w szwach od imprez i spotkań, a ona jest autorką tekstów reklamowych. Dodatkowo jest niepoprawną uzależnioną od wszelkich słodkości, których temat zgłębia na licznych eskapadach po piekarniach, cukierniach, lodziarniach i wszelkich miejscach, w których czekolada leje się strumieniami, co opisuje na blogu, w kolumnach gazet lokalnych, czasopismach i…we własnych kubkach smakowych, którym doznań niewątpliwie każdy zazdrości.

W tym natłoku wrażeń i zadowolenia, pewnego dnia dostaje propozycję nie do odrzucenia. Powrót do lat studenckich, kiedy to odwiedziła Paryż, w którym zakochała się dogłębnie. Przeniesienie się z wygodnej posady w firmie, do oddziału paryskiego i pisanie dla samego Louisa Vuittona było jak spełnienie najskrytszych marzeń, szczególnie, że wiązało się również z poznawaniem najznakomitszych manufaktur słodyczy, zaglądaniem do pracowni najwspanialszych cukierników, odwiedzanie wszystkich, ale to kompletnie wszystkich miejsc, w którym mogłaby poznać niezapomniane smaki.

Ona poznaje je jeżdżąc velibem a czytelnicy czytając bardzo kaloryczne opisy, które rozkładając smakołyki na elementy najmniejsze, aż namacalnie ociekają smakami przed naszymi oczyma, co potęgowane jest uwieńczeniem podsumowania o nazwie „Więcej słodkich punktów na mapie”, co już samym sobą tłumaczy skupienie tematu. Nie wspomnę też o listach piekarni w Paryżu i Nowym Jorku, zamieszczonych na końcu książki, gdzie nie tylko znaleźć możemy adres strony internetowej miejsca, ale nawet adres faktyczny, rzeczywisty i numer telefonu, gdyby ktoś chciał sprawdzić któreś z opisywanych w książce miejsc.

Książka jest łatwa, lekka i wymaga nieco znajomości języka  albo tematyki kulinarnej, pozwalającej rozszyfrować poszczególne nazwy słodkości. Niewątpliwie, dla zapoznanych z tematyką jest prawdziwą wisienką na torcie. Opowieść o życiu Amy, zmieszana z kipiącymi cukrem opisami, mnogość informacji nie do wyczytania w przewodnikach, daje prawdziwą przyjemność poznawania dwu z najwspanialszych miejsc na ziemi.

Jedyne, czego brakowało mi w opowieści, to choć jednego przepisu wykradzionego z najsłynniejszych cukierni. Z przyjemnością zrobiłabym jakiegoś pastelowego makaronika, ociekającego masłem, delikatnego w swym smaku i strukturze croissanta czy choćby „pospolitą” babeczkę.

Książka do zakochania!

Polecamy

MamaKini i Kinia

http://wgarzemieszane.blogspot.com/