Karnawał, a zwłaszcza ostatki, czyli jego końcówka, to niekończący się zbiór różnorakich tradycji. Pamiętacie zapewne chociażby długo wyczekiwane bale przebierańców w podstawówce. W niektórych państwach ostatki obchodzone są bardziej hucznie niż w innych, łącznie z dniem wolnym od pracy i pozamykanymi sklepami. I jak to zwykle z takimi świętami bywa, pojawiają się również szczególne tradycyjne dania karnawałowe. Różnią się one w zależności od kraju, jednak mają pewną wspólną cechę: muszą być słodkie, sycące i… „tłuste”.


Wystarczy przytoczyć tu przykład naszych pączków, którymi zajadamy się w rozpoczynający ostatki Tłusty Czwartek, albo też faworków kojarzonych przede wszystkim z wtorkiem, ostatnim dniem karnawału. Przez tych kilka dni jemy i bawimy się do oporu, gdyż za chwilę nadejdzie Wielki Post, okres wstrzemięźliwości. Tłusty Czwartek to jednak tak naprawdę nasza rodzima tradycja i to pod kilkoma względami. W większości zachodnich krajów „tłusty” jest wtorek, na co wskazuje nawet francuska nazwa Mardi Gras (czyli dosłownie „Tłusty Wtorek”). Typową wtorkową potrawą są natomiast nie pączki, lecz naleśniki, co sugeruje z kolei określenie Pancake Tuesday (potoczna nazwa alternatywna do Shrove Tuesday).


Naleśniki jadają wtedy Brytyjczycy, Irlandczycy, Australijczycy, Nowozelandczycy i Kanadyjczycy. Według tradycji, smażone są po to, by pozbyć się przed Wielkim Postem takich składników jak jajka, mleko czy cukier. Jedna z legend głosi, że pewna gospodyni z miejscowości Olney w hrabstwie Buckinghamshire tak była zajęta smażeniem naleśników, że o Tłustym Wtorku przypomniał jej dopiero dźwięk bijących kościelnych dzwonów, który oznajmiał rozpoczęcie tego święta. Wybiegła więc zaaferowana z domu na mszę, trzymając wciąż patelnię. Stąd właśnie wziął się kultywowany wciąż w niektórych zakątkach Wielkiej Brytanii zwyczaj… wyścigów naleśnikowych. Uczestnicy takich zawodów ścigają się z patelnią w ręku, podrzucając jednocześnie naleśniki. A ponieważ do biegu dopuszczane są tylko panie, panowie chętni wziąć udział muszą przywdziać kobiecy strój. W innych częściach kraju tego dnia, podobnie jak w Halloween, dzieci chodzą od domu do domu i proszą o naleśniki, dostają natomiast pomarańcze, które są świetnym nadzieniem. Niegdyś podczas smażenia naleśników wkładało się do nich monetę a osoba, która na nią trafiła, cieszyła się potem pomyślnością. Z kolei gwóźdź miał oznaczać zawód stolarza lub zamążpójście za osobę o takiej profesji. Dziwne, prawda?


W Szwecji karnawałowym wypiekiem są semlor, bułeczki wypełnione masą marcepanową i bitą śmietaną, podawane dawniej w głębokim talerzu, z gorącym mlekiem i laską cynamonu. Semla jest dla Szwedów tym, czym pączek dla nas - mieszkańcy tego kraju spożywają rocznie 40 milionów takich bułeczek. Nie wszędzie jest tak słodko: w Finlandii, oprócz laskiaispulla, lokalnego odpowiednika semlor, we wtorek jada się zupę z groszku.


Zaczęliśmy w Polski i tam też skończymy. Wspomniałam już o faworkach, przyrządzanych tradycyjnie u nas, w Niemczech i na Litwie, nazywanych również chrustem. Smażone są w zasadzie w trakcie całego karnawału, obecnie w wielu krajach świata, gdyż przepis rozpowszechnili migranci. Są takie państwa, w których mężowie dają je żonom w piątek trzynastego, by odstraszyć pecha. Szkoda, że u nas nie ma takiego zwyczaju ;) Po angielsku faworki to ładnie brzmiące angel wings (tłum.: anielskie skrzydła). W Chorwacji dostaniemy natomiast krostole, w Danii klejner, na Węgrzech csöröge (tam są typowo weselną potrawą), w Niemczech Raderkuchen, Szwecji klenäter, a na Ukrainie verhuny. We Włoszech występuje wiele odmian i nazw, w zależności od regionu. W niektórych częściach do faworków dodaje się skórkę pomarańczy albo też wino anyżowe jako podstawę alkoholową.

Karolina Bardecka

Więcej o podróżach i kulinariach znajdziesz na moim blogu "Podróże od Kuchni".