Soczysta zieleń, ogromne przestrzenie, przycupnięte nad bajkowymi jeziorami drewniane domki. Góry, w których łatwo można ulec złudzeniu, że jest się jedynym (ostatnim?) człowiekiem na świecie. Wystarczy tylko stanąć na krawędzi fiordu, rozłożyć ręce i krzyknąć „świat jest mój!”. Norwegia jest piękna.

Jednak wszystkim śmiałkom, podejmującym wyzwanie zobaczenia tego dziewiczego kraju, radzę uzbroić się w sporą dawkę pokory wobec natury ( a ściślej mówiąc – pogody) i… pelerynę przeciwdeszczową. Najlepiej norweską, bo któż wyprodukuje lepsze niż Ci, którzy naprawdę wiedzą co to znaczy m o k n ą ć.

W Norwegii pada. ‘A tu zawsze tak pada?’ – pyta para z Niemiec na campingowej recepcji. Nie spodziewali się, że może padać a ż  t a k. Z nieba potrafi cieknąć nieprzerwanie nawet i kilka dni… ‘No pada…’ – odpowiadam. ‘A jest czas kiedy n i e pada…?’ – wyczuwam przerażenie w głosie młodej Niemki. ‘Zdarza się, że jest ładnie. Naprawdę. Ale zazwyczaj pada…’ – mówię ja z przepraszającym uśmiechem.Trzeba więc pogodzić się z tym faktem – bez deszczu nie byłoby przecież tak pięknie, zielono, świeżo. Parasol w rękę, na głowę kaptur i … odkryjmy Norwegię! I uwierzcie, do deszczu można się przyzwyczaić.

Opcji podróżowania po Norwegii jest całkiem sporo. Wszystko zależy od chęci i … naszego budżetu. Niestety, jest naprawdę drogo – to nie mit. Co zamożniejsi wybierają mobilny dach nad głową, ciepło i komfort, wypożyczając bądź kupując Caravan lub Camper. Norweskie słówko ‘bobil’ – dosł. dom na kółkach, idealnie oddaje istotę tematu. Całkiem fajną alternatywą jest jednak motocykl lub rower. Podróżując na dwóch kółkach, jesteśmy zwolnieni z opłat drogowych (toll plazas), płacimy znaczniej mniej za promy i tunele, których uniknąć nie sposób. Teraz pozostaje tylko mieć dużo szczęścia i trafić na odrobinę ładnej pogody – i jest idealnie.

No więc jesteśmy. Kulinarna odsłona Norwegii to przede wszystkim ryby i owoce morza. Świeże i stosunkowo niedrogie, to produkty w oparciu o które funkcjonował niegdyś (jeszcze przed znalezieniem ropy) cały kraj. To właśnie ryby, w szczególności łosoś, ale także dorsze, pstrągi i śledzie, od zawsze były podstawą diety norwegów. Może trudno to sobie wyobrazić, ale Norwegia, będąca teraz w czołówce najbogatszych (i najdroższych!) państw świata, nie tak dawno jeszcze, była biednym krajem, z gospodarką opartą o przemysł rybny… Z tamtych czasów wywodzą się dania, uznawane wszem i wobec jako ‘tradycyjne’. Kuchnia norweska to najczęściej ryby, rzadziej mięso w postaci zamarynowanej, zasuszonej lub zapuszkowanej – oby tylko przetrwało zimę, i aż do kolejnych, wiosennych połowów. Łosoś marynowany w soli morskiej, cukrze i koperku (gravlax), mocno wędzone lub suszone mięso (spekemat) w postaci szynek czy suchych kiełbas, suszony na słońcu i wietrze dorsz (sztokfisz), zupy rybne (fiskesuppe) inne dla różnych regionówczy całe spektrum rybnych konserw. Co więcej, rybne puszki, osadzone są w norweskiej tradycji tak solidnie, że doczekały się nawet swojego własnego muzeum - Norsk hermetikkmuseum w starej części Stavanger. Wszystkie te cuda podawane są z ziemniakami w formie pure, a typowe przyprawienie kończy się na soli i pieprzu.

Co jednak najciekawsze, spędziwszy w Norwegii prawie rok czasu, nie miałam wielu okazji aby tych tradycyjnych dań uświadczyć. Owszem, czasem zdarzył się kawałek pieczonego łososia, czy hamburger z mięsa renifera. Nie raz jadłam również typowy brązowy ser z koziego mleka (brunost), o słodkawym, lekko karmelowym smaku. Jednak może z wyjątkiem szczególnego dla Norwegów święta – hucznych obchodów 17 maja (tamtejszego Dnia Niepodległości), stoły znanych mi Norwegów, zastawione są bądź daniami kuchni indyjskiej, pizzą, czy chińszyzną na wynos. Na co dzień popularne jest także grillowanie, przy czym o kiełbaskach możemy tu zapomnieć. Czego jednak zapomnieć nie sposób, to zdziwienie i zachwyt co niektórych Norwegów, że wędlina może mieć  s m a k ... I faktycznie, w kraju fjordów, na grilla wrzucane są pølse czyli parówki typu IKEA (zobacz IKEA 2017 katalog). Jest to jednocześnie najbardziej popularne i najtańsze fast-foodowe jedzenie, i mimo że nazywane jest ‘kiełbaskami’, ma z nimi niewiele wspólnego. Osobiście? – nie, dziękuję.

Wszystko ma jednakże swoje plusy i minusy. Norwegowie zaczynają szukać s m a k ó w . W kraju o takiej specyfice, wciąż rosnącą popularnością cieszą się kuchnie azjatyckie – pikantne, wyraziste dania kuchni tajskiej, indyjskiej i chińskiej, coraz częściej goszczą na norweskich stołach. Jest to znakomita okazja do powstawania egzotycznych restauracji, w których imigranci z dalekiego wschodu serwują swoje specjały w cenach ponad dziesięciokrotnie wyższych, niż robiliby to ‘u siebie’. Dosłownie. Jadanie w restauracjach zdecydowanie nie jest tutaj tanie. Nawet i dla samych Norwegów. Do restauracji idzie się „świętować” i od „specjalnej okazji”, a koszt takiego luksusu waha się od ok. 60zł (pizzeria lub tańsza, chińska restauracja typu ‘take out’) do… no właśnie, górna granica właściwie nie istnieje. Za główne danie w lepszej restauracji zapłacimy od 150zł do plus nieskończoności, jeśli natomiast porywamy się na kompletny posiłek, z przystawką, deserem i kawą, z portfela znika min 400 – 600 zł.

Jednak przy odrobinie wprawy i sprytu, można przeżyć Norwegię, pokosztować smakołyków, a przy tym uchronić się od bankructwa. Supermarkety oferują całą masę ciekawych produktów, w całkiem znośnych cenach. Można zatem zakupić piękne krewetki tygrysie na wagę, dorsze, filetowane kawałki łososia i wszelkiego rodzaju, smaczne sałatki z krewetkami (rekesalat). W piekarniach dostępne są świeże, pełnoziarniste chleby z chrupiącą skórką. Teraz pozostaje już tylko kwestia zaopatrzenia się w jednorazowy grill (do kupienia w każdym sklepie) i robimy ucztę z ryb i owoców morza. O odpowiednie miejsce na grilla również nie trudno. Wystarczy…iść przed siebie. Czy trafimy nad brzeg jeziora, na klifowe wybrzeże, kawałek wydmy na piaszczystej plaży czy jedną z wielu drewnianych, zadaszonych wiat – będzie pięknie. I stosunkowo pusto. W końcu czymże jest 4mln mieszkańców na tak dużą powierzchnię kraju? Można również pokusić się o ‘własnoręczne’ upolowanie posiłku – połów w morzu norweskim nie wymaga specjalnych pozwoleń, ryb jest za to multum. Z pomostów można wręcz  z o b a c z y ć  przepływające ławice wyrośniętych makreli, a nie ma chyba nic lepszego niż zupełnie świeża, własna, grillowania ryba.

Popularne są również rybne targowiska. Na najsłynniejszym, w Bergen, pośród gigantycznych łososi i halibutów, znajdziecie również świeży kawior, kraby, homary i ostrygi. Po zakupach, obowiązkowo trzeba dać sobie czas na zgubienie się w labiryncie uliczek starego miasta – jedno z prawdziwszych, naprawdę ciekawych doświadczeń. Warto też zaplanować sobie podróż w sposób, umożliwiający zakup rybnych smakołyków tuż przed wyjazdem, na świeżo. Limit wywozowy odnośnie ryb, wynosi w Norwegii 15 kg na osobę, przy czym łososie i pstrągi – bez limitu. Śmiało można zatem zaszaleć. Z Norwegii przywoziłam również (o ironio!) wybrane produkty z wyższych półek. Pakowałam do plecaków orzeszki pinii, pistacje, suszone na słońcu pomidory i pasty z kawioru. Wszystko to jest… tańsze niż w Polsce (!).

Pozostaje nam już teraz jedynie drażliwa kwestia alkoholu. Z powodu niezwykle ostrej polityki antyalkoholowej państwa i związanej z tym wysoką akcyzą, produkt ten w Norwegii należy do dóbr luksusowych – tak też się za niego płaci. Przeciętnie wino nabyć można za ok. 50 – 80 zł za butelkę, mocniejsze trunki – znacznie drożej. Wyroby zawierające ponad 4,75% alkoholu można kupić w jednej, jedynej sieci państwowych marketów – Vinomonopolet. I  t y l k o tam. Co więcej, alkohole zakupić można jedynie do godziny 18:00, w soboty zaś  do 15:00. Ktoś zapomniał? Zagapił się? Trudno, picia w sobotni wieczór nie będzie. No, chyba że przytargamy sobie butelkę wina ze sobą, z Polski. W Norwegii kupimy świeżego łososia. Albo złowimy makrelę. I upieczemy ją na grillu. W bajkowej scenerii. Na deser leśne maliny, prosto z krzaka. I nie będzie padał nam deszcz. Brzmi dobrze, piszecie się?...

Natalia Rusinowska

autorka bloga "Kulinarne Podróże", podróżniczka