Myśląc nad tym jak opowiedzieć o tym mieście dochodzę do wniosku, że chcę podzielić się subiektywną listą rzeczy, których w San Francisco pominąć nie można, i które dla mnie ilekroć tam wracam stanowią klucz do odkrywania ponownie jego urody, czaru, niepowtarzalności.

Po pierwsze oczywiście Golden Gate. Most zapiera dech w piersiach, zwłaszcza, gdy jest piękna pogoda i jego terakotowy kolor odcina się od błękitu nieba. Choć gdy strzela sprzęsłami w mgliste niebo, to też jest to coś oszałamiającego. Przerzucony jest przez zatokę.

Gdy jest się już w tej okolicy to dosłownie pięć minut drogi samochodem jest do Golden Gate Park. W San Francisco jest sporo zieleniparków (Buena Vista Park, The Presidio National Park i dwieście innych), miejscowi skrzętnie z tego korzystają i każdą zieloną albo „plażową” przestrzeń wykorzystują do tego, aby pobiegać, poćwiczyć na świeżym powietrzu albo pojeździć na rowerze. Mój faworyt wśród parków to mini park okalający Muzeum Sztuk Pięknych.

 

Kalifornijczycy są zdecydowanie „pro” zdrowemu, naturalnemu stylowi życia. Trend ten widoczny jest w kuchni San Francisco i stanu. Świeżość produktów, przygotowywanie potraw na bazie ingrediencji pochodzących stąd, jak najbardziej naturalnych, organicznych. Wiele restauracji propaguje politykę „zerowego kilometra”, czyli produkty, z których przyrządzane są potrawy mają pochodzić niemal z sąsiedztwa. Kupują warzywa, owoce, mięsa, sery na targowiskach, obecnych w każdym mieście Kalifornii- farmer’s market. Innym przejawem kultury składnika naturalnego, przyjaznego dla zdrowia jest prowadzenie własnego zielnika czy mini ogródka, tak, aby klienci restauracji mogli doświadczyć najszlachetniejszych i zdrowych warzyw czy przypraw. Prekursorką tego nurtu w latach siedemdziesiątych była szef kuchni Alice Waters, z restauracji Chez Panisse w San Francisco, która zapoczątkowała modę na budowanie menu opartego tylko na sezonowych i lokalnych produktach, prostych, świeżych, apetycznych, jak np. tutejsze ryby.  Przykładem takiego mega świeżego i prostego dania jest spaghetti z sosem z oliwy, parmezanu i soku z cytryn, doprawione solą, pieprzem, przyozdobione posiekanymi listkami bazylii. Przepis dostałam od przyjaciółki z Kalifornii.

Po drugie architektura. To miasto o tak wielu twarzach. Koegzystują obok siebie i właściwie się przenikają liczne architektonicznie i kulturowo nurty. Nie można przegapić wiktoriańskich domów tkz. Painted Ladies czyli „słodkich” domków w pastelowych kolorach, niczym jak zabawki-domki dla lalek.

Nieodzownym obliczem miasta jest Chinatown, utrzymane w typowo chińskim klimacie. Tu do odwiedzenia restauracje z chińskim jedzeniem oraz to, w czym wyspecjalizowali się chińscy mieszkańcy San Francisco- czyli sklepy z biżuterią. W sercu Chinatown króluje wcale nie pagoda, a piękny kościół Old St Mary Church. Tuż obok Chinatown jest Down Town Finacial District, dzielnica pełna nowoczesnych banków, hoteli i butików. Tu ciekawostką architektoniczną jest słynna Transamerica Pyramid. W centrum miasta zaskoczy inna dzielnica- Castro, utrzymana w różu z mnóstwem flag w kolorach tęczy. San Francisco słynie ze swojego liberalizmu. W latach siedemdziesiątych była to oaza ruchu hippisowskiego, zjeżdżali tu z całych Stanów nucąc: „ If You’re going to San Francisco… be sure to wear the flowers in Your hairs…”.

Eklektyzm jest obecny także w kuchni  San Francisco i Kalifornii. Od stuleci żyje w sąsiedztwie i symbiozie ze sobą tak wiele tradycji kulinarnych z licznych krajów. Miasto budowane było przez nacje ze wszystkich kontynentów. Jego początki to wiek XVIII, hiszpański fort przy Golden Gate i misja pod wezwaniem Św. Franciszka. Gorączka złota tylko w jednym roku 1848 z liczby mieszkańców 1000 zwiększyła się do 25000. Miasto przeżywało swoje lata świetności i upadki, jak choćby trzęsienie ziemi i wielki pożar w 1906 roku. Ale zawsze umacniało się i pokazywało, co raz to nową twarz. Lata dziewięćdziesiąte i rozwój Internetu oraz sąsiedztwo Doliny Krzemowej sprawiły, że zamieszkała ta liczna kadra menadżerska i specjaliści informatycy. To podniosło standard życia i jego ekskluzywność. Prywatne posiadłości najlepiej sytuowanych mieszkańców do podziwiania w dzielnicach Embarcadero, South Beach czy Mission Bay.

Odwiedzając San Francisco do spróbowania „nowe”, kalifornijskie wersje dań: chińskich w Chinatown, włoskich jak pasty czy pizza w Little Italy, Californian Rolls czyli wersji sushi w Japantwon i nie tylko ( specjalnością Rollsów jest obecność avocado) czy receptur rodem z kuchni latynoskiej a zwłaszcza meksykańskiej.  Tak jak Nowy York i Chicago „udoskonaliły” włoską pizzę, tak San Francisco „dopracowało” i „wypracowało” swój styl meksykańskiego burrito. Ta różnorodność wpływów przekłada się na kolejną cechę kuchni kalifornijskiej, a mianowicie fusion. Szefowie restauracji prześcigają się w pomysłach na dania łączące w sobie wpływy z różnych stron świata.

Po trzeci wzgórza, punkty widokowe z panoramą na miasto i ulice, które raz pną się pod górę, aby za chwilę sunąć w dół. W San Francisco jest ponad 50 wzgórz, najsłynniejsze to Nob Hill ( z przepiękną katedrą the Grace Cathedral), Pacific Heights, Twin Peaks czy Russian Hill, z niepowtarzalną ulicą Lombard Street, po której samochody zjeżdżają dosłownie zygzakiem.  Najwyższe ze wzgórz to Mount Davidson.

Kuchnia kalifornijska także ma swoje wzgórza, a może raczej nazwijmy je filarami. Do najważniejszych należą: ryby i owoce morza z oceanu przyrządzane na wiele sposobów, na czele z krabem Dungeness,najlepiej smakującym z sokiem z limonki i chlebem. Ważnym składnikiem tutejszej kuchni jest oliwa z oliwek, która wyparła masło. W San Francisco i Kalifornii jest raj dla tych, którzy kochają sałatki i warzywa, a z mięs preferują białe jak pierś kurczaka. Znakomita jej wariacja to marynowana w soku z cytryny i rozmarynie, a następnie grillowana. Dodatkiem do potraw jest brązowy ryż, świeże pasty oraz doskonały chleb na zakwasie.Jako deser, przystawka lub przekąska- miejscowy kozi ser z figami.


San Franciso miasto hipisów, bankierów, wolności poglądów, finansistów, artystów, informatyków, kucharzy, winiarzy a wszystko w cieniu Golden Gate...

Anna Smolec ( flirt z winem)

O kuchni a także winach kalifornijskich także na moim blogu

http://flirtzwinem.blogspot.com/2011/06/kuchnia-san-francisco-i-wina.html

Spis wszystkich artykułów podróżniczych znajdziecie tutaj