Wyruszamy z Bangkoku bardzo wcześnie. Miasto budzi się z chwilowego letargu, Bangkok nie śpi nocą, drzemie tylko chwilkę nad ranem. Wyruszamy autobusem do przygranicznej miejscowości AranyaPrathet –Thailand i  Poi Pet - Cambodia.

Na granicy jesteśmy około ósmej rano. Posiadając wizy i praktycznie bez bagaży przekraczamy  granicę, stojąc w kolejce lokalnej społeczności szybko i sprawnie dokonujemy formalności granicznych. Pierwsze kroki na ziemi kambodżańskiej -doznajemy szoku, czujemy się jak aktorzy w horrorze, namacalnie odczuwamy fakt że przekroczyliśmy granicę dwóch światów. Tajlandia kraj względnego dobrobytu, spokoju, codzienny bezproblemowy byt i Kambodża ogromna bieda, tłumy żebraków i kalek, dzieci zabiedzone bez opieki. Grupują się wszyscy przy jedynej drodze w głąb kraju, wygląda to jak szpaler zombie. Wychudzone postaci, wielu bez kończyn, o kulach lub wręcz pełzających po ziemi. Każdy z tych nieszczęśników prosi o datek, minimalną pomoc, lub niemo wyciąga ręce. Widzimy tylko ich oczy – ciemne, ogromne, pełne bólu, staramy się nie patrzeć na okaleczone ciała. Rozdajemy szybko wszystkie drobne i pakujemy się do samochodu. Wyruszamy w ten nieznany nam świat. Opuszczamy Poi Pet niewielką osadę przygraniczną po brukowanej ogromnymi otoczakami jedynej drodze. Nasz pojazd to terenowy „pickup” z napędem na cztery koła, wygląda jak mumia egipska po wizycie u kosmetyczki, ale jedzie. Biedne domki na poboczach szybko zastępuje zieleń pól ryżowych. Droga zmienia się w coś, co drogą jest tylko z nazwy. Szeroki na dwa samochody pas gołej ziemi koloru wypalonej cegły. Jest to jedyna droga w głąb kraju. Wyeksploatowana do granic możliwości, pełna dziur i głębokich rowów (do 1 m). Mamy to „szczęście” że znaleźliśmy się w tym rejonie pod koniec pory deszczowej, obfite deszcze zasiliły skutecznie rzeki i jeziora, powodując powodzie. Do atrakcyjności drogi doszła jeszcze jedna „zaleta”, na odcinkach kilkuset metrowych droga zalewana jest na głębokość około metra. Nasz bardzo wysłużony pojazd musi pływać jak łódź, ciągnięty na linach przez miejscowych chłopców, kierunek w tych rozlewiskach wytyczają tablice i tyczki. Napisane w kilku językach groźne słowa Uwaga Miny. Dociera do nas myśl i odpowiedź na pytanie, skąd tyle tu kalek? Od kierowcy uzyskujemy informacje w bardzo łamanej angielszczyźnie, że oddalić się od drogi nie wolno.

Miny. Było ich kiedyś bardzo dużo. Plastikowe miny przeciw piechotne, trudne do wykrycia dla saperów, do dziś bardzo skutecznie zabijają i kaleczą miejscowych rolników i ich rodziny. Wiele min udało się rozbroić, wiele wybuchło zabijając i raniąc, lecz dużo jeszcze ich zostało. Kierowca mówi że trzeba wiedzieć gdzie można chodzić. Miny mogą być wszędzie. Najbardziej zaminowany region to właśnie pas przygraniczny Kambodży, przy granicy z Tajlandią, oraz obiekty zabytkowe, tam gdzie miny mogą wyrządzić najwięcej zła. Służyć miały do blokady granicy lecz nie przed ingerencją wroga lecz przed ucieczką z Kambodży. Czerwoni Khmerzy na czele ze swoim obłąkanym PolPotem wprowadzili taki system w kraju, że ludność cywilna miast przestawała istnieć lub zsyłana była na wieś do prac rolniczych. Inteligencję likwidowano w momencie złapania.  Innym stworzono obozy pracy

w których masowo umierali z głodu, chorób i wycieńczenia, słynne Pola Śmierci. Wszystko to było robione za aprobatą komunistycznego Wietnamu, Laosu, ZSRR. Dla tych biednych zgnębionych ludzi jedyną szansą była ucieczka do Tajlandii. Dlatego te pola minowe armia PolPota lokalizowała w rejonie przygranicznym. Miny pochodziły przeważnie z  krajów tzw obozu socjalistycznego. Była to konstrukcja szczególnie perfidna, plastikowa obudowa w czasie eksplozji rozpada się na małe ostre kawałki jak szyba samochodu. Odłamki te bardzo dotkliwie ranią, a wybuch kostki trotylu z ogromną siłą rozrzuca je w promieniu kilkudziesięciu metrów. Dla porównania kostka trotylu 200g tj wielkość kostki mydła łamie skutecznie pień grubego drzewa, lub szynę kolejową.  

Budowano z tych min zapory łącząc je ze sobą tak że likwidowały nie tylko jednego człowieka, ale kilka osób idących np. w szeregu, po miedzy, czy grobli. Miny te są prawie niewykrywalne dla wykrywaczy min, gdyż nie ma w nich metalowych części.

Rozkładano je z pełną premedytacją, w ilościach niewyobrażalnych, nikt nie wie ile - dużo, bardzo dużo. Jedziemy dalej. Poobijani, zakurzeni, zmęczeni i mokrzy. Na suchych odcinkach drogi podczas przerwy w podróży kobiety załatwiały potrzebę przed samochodem, a panowie za. Nikt nie oddalił się na metr od pasa drogi. Ostrzeżenie dotarło do wszystkich, dowody widzimy na każdym kroku. Ruch pojazdów znikomy. Dojeżdżamy do Sisophon.

Miasteczko -wg kryteriów kambodżańskich- rozwleczone przy tej jedynej bitej drodze,  pełne biedoty. Podczas krótkiego postoju kierowca opowiada straszne dzieje swojego kraju i narodu. Ludność Kambodży doświadczyła takich potworności że dostaje się dreszczy słuchając tej współczesnej historii. Dobrze że nie wszystko z tej opowieści jest dokładnie zrozumiałe. To co do nas dociera jest wystarczająco okrutne. Czas potworów z Czerwonych Khmerów przeminął, lecz zostały miny które dalej zabijają, urywają ręce i nogi, deformują drobne ciała zamieniając je w monstra, odczłowieczają. Na całej długości drogi 152 kilometry od granicy do miasta Siem Reap przy drodze widnieją setki tablic ze strasznym komunikatem ----- Uwaga Miny!

W Siem Reap jest przyklasztorny szpital wybudowany przez Wietnamczyków gdzie

 w imię rewolucji lekarze wietnamscy wykonywali eksperymenty na ludziach.

Jest tam też sierociniec. Mieszkają tam dzieci pozbawione rodziców, starcy niezdolni do samodzielnego życia oraz kaleki, ci którzy nadepnęli na minę i przeżyli wybuch.

Czerwoni Khmerzy, to winowajcy tych nieszczęść. Pocieszające jest to, że podczas wizyty w tym szpitalu słyszy się czasami wesoły śmiech, spokojną rozmowę, a na twarzy ludzi u których byłem gościem szczery uśmiech i życzliwość. Bardzo pouczające i bolesne są takie wizyty, a za zainteresowanie losem tych ludzi uśmiech podziękowania. Jest w tych ludziach jakaś siła, wola przetrwania, ogromna chęć życia.

 

Dojazd z Bangkoku do Siem Reap + wiza Kambodżańska  1300 Bath

Droga w Kamb. 152 km przez piekło - wyboje, przeprawy, woda, 11 godzin

Duży pokój 2 /os z łazienką w Siem Reap  5-6 USD za dobę

Pranie 1 kg/ 1-2 USD

Coca Cola puszka poj 0,33 litra cena 0,50 USD lub 1500 Riel na targu

Woda do picia butelka 1 litr 200-500 Riel

Obiad obfity 2 dania ok. 6000 Riel

Motor z kierowcą-przewodnikiem 6 USD/dzień

Wjazd do Anghor 1 dzień/20 USD,  3 dni/40 USD  ---1 osoba

Warto zwiedzić Siem Reap, okoliczne wioski, warsztaty rzemiosła

1 USD to ok. 3950 Riel  ( Waluta Kambodży  )

20 Bath to ok. 1890 Riel

Wszystkie ceny są do negocjacji, miejscowi płacą za wszystko o wiele mniej.

Zarobek urzędnika państwowego miesięcznie to ok. 20USD jest to b.dobra praca.

Po dotarciu do pensjonatu a raczej guesthous’u zostajemy zaproszeni na kolacje, gospodarz uraczył nas (2 Polaków) posiłkiem kambodżańskiej rodziny, lecz świątecznie z wielkim szacunkiem. 

PAD THAI

2-3 porcje, Czas: 20 minut

Porady i Techniki

Zdecydowanie najtrudniejszym elementem jest moczony makaron. Makaron powinien być nieco elastyczny i miękki. Zawsze można dodać więcej gorącej wody w garnku, ale nie można go za szybko wyjąć. Najlepiej zalać i zostawić na 10-15 minut.

Krewetki można zastąpić kurczakiem lub pominąć. W tym przepisie, papryka chili mielona, ​​szczególnie mielony pieprz biały jest lepszy niż świeżo zmielony pieprz czarny. Dla dzieci, należy pominąć suszone papryczki chili.

Tamarynd dodaje smaku i kwasowości, ale można go zastąpić octem winnym.

A więc do dzieła:

W miskach moczymy makarony każdy osobno we wrzątku. Nie gotujemy. Ja stosuję trzy rodzaje makaronu, ale to dowolny wybór. Idealnie pasuje chiński błysk do smażenia i ryżowy szerokie wstążki. Na woku lub dużej patelni rozgrzewamy olej i obsmażamy kawałki kurczaka lub krewetki, ale tak długo, aby były dobre do spożycia. Wcześniej po pokrojeniu można pokropić kurczaka sosem sojowym- zamarynować go. Zdejmujemy usmażone mięso i ponownie na kilku łyżkach oleju smażymy cebulę dymkę, poszatkowany czosnek, dodajemy warzywa pokrojone w paseczki, smażymy i mieszamy, ale delikatnie, dodajemy usmażone mięso, mieszamy, dodajemy makarony, mieszamy ponownie całość aby równo się przesmażała – należy to robić z wyczuciem, delikatnie aby nie pognieść składników, dodajemy przyprawy, i jeszcze dobrą chwile przesmażamy tak ok. 5-6 minut aby uzyskany sosik pokrył składniki. Posypujemy zieloną cebulką pokrojoną drobno, pokruszonymi orzechami i podajemy gorące na stół. Smacznego. Kompozycja składników dowolna w zależności od sezonu i zaopatrzenia. Idealna jest papryka, brokuły, kalafior, rzodkiew daikon, kapusta pekinka, rzepa, wołowina, kurczak, krewetki, kaczka, cebula biała i czerwona, jajka, co kto lubi.