Zaproszenie do fabryki E. Wedel otrzymaliśmy od serwisu Polska Gotuje.

Spotkanie służyć miało przede wszystkim przedstawieniu słodkiej wedlowskiej kolekcji wielkanocnej, którą tworzą w tym roku m.in. czekolady w świątecznie stylizowanych obwolutach (3 wersje opakowań), nadziewane pralinki w kilku smakach w formie małych czekoladowych pisanek, duże pisanki z czekolady (o wadze 210 g - sztuka), zapakowane w ozdobną folię, formatem zbliżone do strusich jaj, czekoladowe zające, etc.

E. Wedel z należytą starannością zadbał o tych, którzy w porannym pośpiechu nie zdążyli zjeść śniadania. W wedlowskiej Sali Pamięci (odrestaurowanej na wzór gabinetu założyciela firmy - Jana Wedla), w której odbyła się prezentacja, czekał na uczestników całkiem spory wybór wytrawnych i słodkich przekąsek, wedlowskich słodyczy oraz ręcznie robionych pralin, do tego ciepłe i zimne napoje, a nawet pitna gorąca czekolada serwowana wprost z dystrybutora, którą przygotowano chwilę przed spotkaniem.

Po krótkim wstępie, zwięzłym przypomnieniu zwrotnych punktów w dziejach firmy i prezentacji wielkanocnej palety słodyczy, uczestnicy spotkania zaproszeni zostali do części produkcyjnej budynku, gdzie - jak się miało wkrótce okazać - ujawniły się w pełnej krasie ukryte talenty we wcale niełatwej sztuce dekorowania słodyczy, albo też - jak w naszym przypadku - bezlitośnie obnażyły braki predyspozycji w tej materii.

Zanim jednak wpuszczono nas do Pracowni Rarytasów z warsztatowymi stanowiskami, każdemu wręczone zostało fizelinowe wdzianko, tj. czepek i fartuch oraz ochraniacze na buty.

Względy bezpieczeństwa nakazywały ponadto pozbyć się zegarków, a biżuterię ograniczyć do minimum (obrączki dozwolone). Na telefony i aparaty przysługiwała specjalnie na tę okoliczność udzielona przez dyrektora zakładu produkcyjnego dyspensa; w normalnych warunkach komórek i innych urządzeń do strefy produkcji także wnosić nie wolno. Wszystko po to, by w rezultacie nieprzewidzianych zbiegów okoliczności, elektronika i świecidełka nie stały się przypadkowym dodatkiem do opuszczających zakład słodyczy.

Czekoladowe warsztaty poprowadził Janusz Profus - wedlowski czekoladowy guru, oficjalnie tytułowany jako Maestro Czekolady. Maestro Czekolady kieruje wedlowską Pracownią Rarytasów, w której powstają produkty przeznaczone wyłącznie do Pijalni, m.in. ręcznie robione praliny, wszelkiej maści figurki i rzeźby z czekolady oraz produkty na specjalne zamówienie. Pracownia wykonać może wszystko, ograniczeniem jest tu ponoć tylko ludzka wyobraźnia. Pan Janusz to człowiek otwarty, bezpośredni i bardzo rozmowny. Wystarczy dać mu pretekst, by zaczął snuć niekończącą się opowieść o czekoladzie i kwestiach mniej lub bardziej względem czekolady pobocznych.

Pierwszym warsztatowym zadaniem była dekoracja torcików wedlowskich z użyciem płynnej czekolady - do wyboru: białej, mlecznej lub deserowej, albo każdej po trochu.

Wyzwanie stosunkowo łatwe i przyjemne, choć Facet i Kuchnia z góry wiedział, że zamiast udawać, iż potrafi tworzyć regularne bazie i kształtne wzory wielkanocnych pisanek, lepiej popracować nad własną wersją czekoladowych torcików - również tematyczną, ale ze świętami nie mającą wiele wspólnego. Tak oto powstały niepowtarzalne w swej pokraczności torciki wedlowskie - w hołdzie dwóm festiwalom muzycznym, na których Facet i Kuchnia bywa regularnie. Wiadomo przecież, że nie samą kuchnią Facet żyje ;-)

Płynna czekolada tężała szybko, dlatego na poprawki nie było czasu, ale i tak wyszło całkiem nieźle. Można przynajmniej odszyfrować napisy. Szybkoschnące, customizowane torciki zapakowano nam w oficjalne wedlowskie kartoniki.

Dalej było już gorzej. W ramach drugiego zadania wręczono nam formy w kształcie zająców, na dnie których trzeba było stworzyć wzory z ciemnej lub białej czekolady. Następnie, towarzysząca nam liczna ekipa pomocnych asystentów Maestro, miała uzupełnić formy mleczną czekoladą, tworząc całkiem pokaźnych rozmiarów słodkie, wielkanocne zające. Rzecz niby banalna, na pierwszy rzut oka skomplikowana nie bardziej niż wypełnienie kredkami obrysów dziecięcej kolorowanki. W praktyce z koordynacją ruchów i panowaniem nad płynną, ale szybko zastygającą czekoladą, było różnie. Efekty możecie ocenić sami...

Zające, dalekie od ideału, powędrowały do chłodziarek. Co dalej? Każdy otrzymał duże czekoladowe jajo w wersji startowej, czyli saute, do samodzielnego udekorowania - podobnie jak w przypadku wedlowskich torcików.

Dominowały wzory i malunki zorientowane tematycznie na Wielkanoc. Jajo Faceta i Kuchni tym razem także wpisało się w świąteczny klimat - z wielkanocnym przesłaniem: Happy Ea(s)ter!

Kto chce, niech rozstrzygnie we własnym sumieniu, czy Happy Easter nie należałoby przemianować przypadkiem na Happy Eater?

Czwarte, ostatnie zadanie brzmiało: wypełnić orzechowym nugatem małe czekoladowe jajka z przygotowanym w tym celu otworem, a następnie zasklepić otwór czekoladą, pokryć czekoladki wybraną polewą czekoladową, a na koniec posypką. Napełnianie pralinek, choć technicznie nieskomplikowane, wymaga pewnej wprawy - cała sztuka polega na tym, by ich nie zapowietrzyć i umieścić wewnątrz odpowiednią ilość nadzienia, nie pozostawiając częściowo pustego środka. Do wyboru mieliśmy płatki z białej, mlecznej i ciemnej czekolady, gorzkie kakao, kruszone ciasteczka, orzechy, etc. Czekoladowe jajeczka nie miały czasu całkiem wyschnąć przed potraktowaniem ich posypką, dlatego niektóre otwory się pootwierały, ale nadzienie szczęśliwie nie wydostało się na zewnątrz. Generalnie, "produkcja" jaj oblanych gorzką czekoladą i wykończonych gorzkim kakao poszła w miarę sprawnie, a rezultat okazał się smaczny.

Ostatnim punktem programu był pokaz czekoladowej rzeźby, przygotowanej przez mistrzowską reprezentację Wedla na konkurs w ramach targów Expo Sweet 2013 dla branży lodziarsko-cukierniczej, trwających od 19 do 21 lutego w Warszawie.

Rzeźba stanowi interpretację hasła 'Woda źródłem życia'. Jak mówił Janusz Profus, przygotowany projekt w każdym, najmniejszym szczególe wykonany został z czekolady; mimo to, za sprawą użytych barwników i specyficznej faktury, część elementów sprawiała zupełnie niejadalne, choć na pewno imponujące wrażenie.

Narzucone przez Maestro tempo warsztatów sprawiło, że czas przewidziany na szlifowanie dekoratorskich umiejętności został przez wszystkich maksymalnie wykorzystany. Było szybko, ale przyjemnie. Pan Janusz krążył pomiędzy uczestnikami, udzielając wsparcia i kontrolując postępy prac (przez co nie udało się wymigać od tworzenia czekoladowego zająca, ale warto było spróbować, bo dzięki temu mamy nie jeden torcik, a dwa). FiK opuścił halę produkcyjną dosłownie objuczony (trzema!) torbami pełnymi własnoręcznie podrasowanych słodyczy.

Przed wyjściem, ostatni rzut oka na pracowników, tworzących torciki:

Po zakończeniu części warsztatowej, ekipa Wedla poprawiła jeszcze nasz słodyczowy stan posiadania, wręczając każdemu na do widzenia torby z łakociami.

Na koniec słowo o dodawanym do części słodyczy Wedla syntetycznym stabilizatorze i emulgatorze E476 (czyli polirycynooleinianie poliglicerolu). Pisaliśmy o nim niedawno TUTAJ. Jak FiK dowiedział się w Wedlu, E476 pełni funkcję 'upłynniacza', który dodaje się do czekolady, by skrócić czas jej konszowania (tj. mieszania). W skrócie rzecz ujmując, dodatek E476 ma sprawić, że przykładowo, zamiast konszować czekoladę 24 godziny, można zamknąć ten proces w czasie o połowę krótszym, a jakość czekolady ma na tym nie stracić. Czy faktycznie nie traci, każdy może ocenić sam. Korzyści? Przede wszystkim, niższe koszty energii, a tym samym - koszty produkcji. Polirycynooleinian poliglicerolu nie pojawia się w czekoladach zaliczanych do segmentu premium (seria Maestria).

Po warsztatach, do obsługującej E.Wedel agencji PR przesłaliśmy email z prośbą o odpowiedź na następujące pytanie: dlaczego Wedel, podobnie jak część innych producentów obecnych na polskim rynku (np. Wawel, Goplana, Kraft Foods), dodaje do słodyczy E476, czemu to służy i od kiedy praktykowane jest tego rodzaju wspomaganie składu części produktów? Podaliśmy także planowany termin publikacji tekstu na blogu, ale niestety do dziś, mimo upływu 6 dni od wysyłki emaila, nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Brak reakcji można odczytać jako niechęć do zajęcia stanowiska w odniesieniu do tej kwestii.

Podsumowując, wizyta w Fabryce Czekolady to fajne doświadczenie. Nie co dzień jest okazja zobaczyć miejsce, które wygląda jak autentyczne czekoladowe laboratorium.

Co ciekawe, wszechogarniające bogactwo czekoladowych smakołyków sprawia, że wcale nie ma się szczególnej ochoty jeść czekoladę. Nadmiar słodkości przytłacza, wystarczy sycić oczy. Ciekawe, czy zatrudnieni w Wedlu czekoladnicy zgodziliby się z tą opinią?

Wychodząc z fabryki, była jeszcze okazja spojrzeć z góry (tj. z piętra wyżej) na halę produkcyjną z taśmami, po których śmigały tabliczki czekolady. Każde piętro hali zarezerwowane jest dla produkcji innego typu słodyczy - torcików, czekolad, cukierków, ptasiego mleczka, etc. Nie pamiętam dokładnie, co konkretnie powstaje na którym poziomie, ale ponoć część pracowników Wedla także miewa z tym problemy. Co więcej, nawet ci, którzy w Wedlu przepracowali dobrych kilka lat, niekoniecznie mieli okazję odwiedzić każde z pięter. Co to znaczy? Ano to, że raz odwiedzić Wedla nie wystarczy.

Relację z pełną dokumentacją zdjęciową znajdziecie TUTAJ.