Książkę dostałam dzięki uprzejmości Polska-Gotuje i z chęcią zabrałam się za przeglądanie. Dotknęłam (strasznie przyjemna w dotyku, gładka, można zamknąć oczy i głaskać...), obwąchałam (uwielbiam zapach nowych książek), przewertowałam strona po stronie i odłożyłam. Tak już mam. Do książek wracam kilkadziesiąt razy, za każdym razem odkrywając w nich coś, czego wcześniej nie zauważyłam. Jeśli wracam, to znaczy, że są tego warte, jeśli odkładam na półkę... Cóż. Sami się domyślcie.

Z tą ostatnio zasypiam :-)

Porządne wydanie, gruba, sztywna okładka, utrzymana w brązowych tonach. Takie lubię. Działają na mnie uspokajająco, żadnych krzykliwych kolorów, nowoczesności. Jak w babcinej kuchni...

Dwóch autorów: Allegra McEvedy i Paul Merrett, na kolejnych stronach podpowiadają nam, co i jak zorganizować, aby nasze codzienne posiłki były smaczniejsze, bardziej zróżnicowane i tańsze.

Angielskie wydanie pojawiło się w 2009 roku i towarzyszyło programowi kulinarnemu prezentowanemu w BBC2 w tym samym roku. Wydanie polskie dostępne jest od 2012 roku.

Kim są autorzy?

Ona, Allegra, szef kuchni, autorka wielu książek kulinarnych. On, podobnie, jak Ona, szef kuchni, autor książek kulinarnych, właściciel dwóch restauracji odznaczony dwa razy gwiazdką Michelin'a...

Co nam proponują?

Książka to nie tylko zbiór przepisów. To coś o wiele więcej. Już pierwsze strony podpowiadają nam, jaki sprzęt powinniśmy zgromadzić w kuchni, aby nasze gotowanie stało się łatwiejsze, przyjemniejsze i szybsze. Nie jest tego dużo i nie ma rzeczy zbędnych. Ba, coś, co ja uważam ze rzecz oczywistą, np. wałek do ciasta, Allegra i Paul wpisują na "listę prezentów świątecznych"

"wałek nie jest niezbędny (wystarczy kawałek folii i butelka wina) ale robi odpowiednie wrażenie na cieście"

Dalej dowiemy się, co na stałe powinno się zadomowić w naszej lodówce, zamrażarce i półkach spiżarni. Może nie wszystkie te produkty będą dostępne u nas, bo autorzy patrzą z perspektywy widzenia Anglików, ale jeśli pewne produkty angielskie zamienimy na nasze rodzime, temat zapasów będzie załatwiony. Oczywiście pozostaje pytanie, czy krewetki, pasta sezamowa, czy też liście limonki kaffir (Co to do diaska jest????? Chcę to mieć !!!) są nam niezbędne  i jak ich zakup odbije się na naszej kieszeni, ale decyzję zawsze podejmujemy sami.

Po uzupełnieniu zapasów przychodzi czas na krótką instrukcję dotyczącą przechowywania, z której dowiedziałam się ,że zamrażarka jest najzimniejszym koszem na śmieci w domu (czym prędzej przejrzałam zawartość mojej) oraz na krótki kurs odnośnie planowania posiłków.

Potem podpowiadają nam, jak ułożyć jadłospis na dwa tygodnie i nadchodzi upragniona chwila: PRZEPISY !!!

Przepisy.

Książka jest podzielona na kilka rozdziałów:

przepisy podstawowe: łopatka wieprzowa, gotowany kurczak, wielka dynia czy też sos pomidorowy, na bazie których autorzy pokazują jak przygotować 3-4 różna dania końcowe. Nieco wątpliwości budzi obecność w tym rozdziale giczy jagnięcej, łopatki jagnięcej i generalnie jagnięciny, której poświęcono sporo miejsca (nie wiem nawet, gdzie mogłabym ją kupić), wołowiny mielonej i pieczonej (do najtańszych raczej nie należy), ale jak zwykle wybieramy to, co chcemy, a chyba najłatwiej zastąpić ją wieprzowiną, chociaż zdaję sobie sprawę, że smak nie ten sam

obiady: zupa ziemniaczano-pietruszkowa, czy też ziemniaki smażone z jajkiem sadzonym na bekonie brzmią znajomo i bezpretensjonalnie, podobnie, jak reszta przepisów w tym rozdziale

kolacje w środku tygodnia: no, bo w końcu ilu z nas ma czas na gotowanie obiadów po pracy? Zanim się ogarniemy w domu, to przychodzi pora na kolację, nie na obiad. Czytając przepisy wpadłam w lekką zadumę nad tym, jak szybko przesuwałaby sie wskazówka na mojej wadze łazienkowej, gdybym zaczęła jeść to, co proponują autorzy... Hmmm, chyba szybko... Nie zmienia to jednak faktu, że przepisy, mimo swej kaloryczności (nie martwcie się, w przepisach nie ma podanych ilości kalorii, wspomniane jest tylko, że danie jest pożywne i sycące :-)) kuszą zarówno wyglądem, jak i składnikami: kurczak po kubańsku z ryżem i fasolą, żeberka z fasolą, kotlety wieprzowe z duszoną kukurydzą i sałatką ziemniaczaną... Dla mnie jest to ciekawa propozycja na sobotni, czy też niedzielny obiad. Kolacjom w takim wydaniu mówię słabe NIEEEE.... i przerzucam kartki do kolejnego rozdziału.

coś z niczego: na przeków powiedzeniu "z pustego i Salomon nie naleje" autorzy twierdzą, że z niczego da się zrobić coś. Mamy tutaj: cebulowe placki bhaji, pastę z soczewicy i ryż migdałowy, szpinakową tortillę... "niniejszy rozdział powstał z myślą o tych, którzy wybierali się dziś na zakupy i nie zdążyli"... teraz należy wrócić do rozdziału o zapasach i jeśli zrobiliśmy tak, jak radzili nam Allegra i Paul, możemy zrobić coś z niczego, jeśli rozdział ten ominęliśmy, zaciskamy bardziej pasek od spodni (zamiast kolacji)  i następnego dnia wychodzimy wcześniej do pracy (żeby tym raz zdążyć na zakupy)...

Po tym traumatycznym przeżyciu przychodzi pora na

domowe jedzenie na wynos: czyli proste przepisy na pizzę, kaczkę po chińsku, kubełek kurczaka, którego zrobiłam i smakował super (w uproszczeniu: pałki z rosołu studzimy, rosół oczywiście wykorzystujemy, jak chcemy, obtaczamy w mące wymieszanej z przyprawami, jajku, bułce z parmezanem i smażymy na głębokim tłuszczu... szybkie, łatwe, smaczne i znika problem, co zrobić z mięsem z rosołu)

A teraz część najbardziej wykwintna, czyli:

restauracyjne dania w domu: potrawka czosnkowa z królika, małże duszone w winie, navarin z jagnięciny, prowansalska zupa rybna... czy też smażone cynaderki jagnięce na grzankach. Jeśli chcemy, możemy szybko przerzucać karki tego rozdziału, aby dojść wreszcie do:

kolacji dla przyjaciół: czyli przystawek i dań głównych dla naszych psiapsiółek i ich połówek, chociaż nie wiem, czy poczęstowałabym moich znajomych sushi. Nie, żebym sobie nie poradziła z przygotowaniem, w końcu robiłam nie jeden raz, ale chyba nikt z tych, o których teraz myślę nie jada surowych ryb... Hm, cóż pozostają jeszcze do wyboru: kotleciki z indyka i ciecierzycy, tarta z karmelizowaną cebulą i serem cheshire (trudna nazwa) lub też grillowana wątróbka jagnięca z groszkiem i boczkiem... Do wyboru, do koloru... Nie jestem przekonana, czy tanio... ale gości na pewno zaskoczymy :-)

No i doszliśmy do bardzo przyjemnego rozdziału, jakim są desery!!!

Tym razem mamy przepisy proste i ciekawe. Sposób na wykorzystanie czerstwego chleba w tarcie z melasą, czy sczerniałych już bananów, w biszkopcie bananowym.

Moją szczególną uwagę zwróciła wzmianka o tym, ile jedzenia wyrzucamy bezmyślnie...

7 milionów kromek chleba, 1 milion plasterków szynki, 4,4 miliona całych jabłek i wiele, wiele więcej...

Co zapamiętałam?

1. klęska urodzaju jest błogosławieństwem, jeśli mamy za dużo pomidorów, to należy tylko przejrzeć internet w poszukiwaniu inspiracji i przerobić wszystko, co mamy, przyda się później

2. Planujemy posiłki bazując na tym, co mamy w lodówce, a nie na chwilowej ochocie na...

3. Zanim wyrzucimy zamkniętą puszkę, której termin ważności minął, otwieramy ją i sprawdzamy, czy zawartość na pewno jest do wyrzucenia (dość kontrowersyjne, ale czemu by nie spróbować...)

4. bierzemy wszystko, co nam dają znajomi i kupujemy warzywa i owoce w promocyjnych cenach... ściemniałe banany świetne są do ciasta, czy lodów, a miękkie jabłka na mus... a do tego są tańsze (do tego też trzeba się przyzwyczaić, bo najpierw jemy przecież oczami...)

5. W lodówce, spiżarni, zamrażalniku, produkty z kończącą się datą przydatności do spożycia ustawiamy jak najbliżej naszych oczu. Znana w firmach produkcyjnych zasada FIFO - "first in, first out"... dlaczego mi umknęła w kuchni?

i najważniejsze: "Jedzeniu, które beztrosko wyrzucamy, ktoś poświęcił swój czas"

Gorąco polecam. Nawet jeśli ktoś nie kupi, to warto pożyczyć od znajomego i zapoznać się z tym, co mają nam do powiedzenia autorzy. Nie są to tylko przepisy kulinarne, to jest coś głębszego...

logo