„Osiągnęliśmy wygodę, obfitość, niskie koszty i dostępność w stopniu jeszcze sto lat temu niewyobrażalnym. Dziką trawę z 14 chromosomami przekształcono w odmianę 42-chromosomową, nawożoną azotanami, ciężką i superwysokowydajną, która umożliwia nam kupowanie wielkich opakowań ciastek, naleśników i precelków”.

 

William Davis – amerykański kardiolog – w swojej książce pt. „Dieta bez pszenicy’’ podejmuje się dość trudnego zadania. Jak wyjaśnić przyczyny dzisiejszej plagi otyłości, zwiększonej częstotliwości zachorowania na celiakię, cukrzycę czy nawet chorób natury psychicznej i neurologicznej jak autyzm, schizofrenia, ADHD czy epilepsja?

Jak wyjaśnić fakt, że obecnie 2/3 Amerykanów ma nieprawidłową masę ciała, a próba zastosowania u nich diety wywołuje objawy podobne do tych, które odczuwa narkoman na tak zwanym „głodzie’’?

Całą winę autor składa na barki … pszenicy. Tak, dokładnie tej pszenicy, która znajduje się w Waszym chlebie, ulubionych słodkich bułeczkach czy w torcie czekoladowym.

Żeby zrozumieć tok rozumowania Davis’a, należy przyjrzeć się nieco ewolucji pszenicy, która w obecnej postaci występuje niemalże w każdym naszym codziennym posiłku.

„Przewertujcie albumy rodzinne ze zdjęciami swoich rodziców lub dziadków, a być może zaskoczy was to, że wszyscy wydają się na nich szczupli. Kobiety nosiły sukienki zapewne w rozmiarze 34, a mężczyźni mieli 80 centymetrów w pasie. Nadwagę mierzono w pojedynczych kilogramach, otyłość zdarzała się rzadko. Grube dzieci? Prawie nigdy. Talie po 106 centymetrów? Nic z tych rzeczy. Dziewięćdziesięciokilogramowe nastolatki? Z pewności nie”. W dodatku „(…) nasze babcie i mamy wcale dużo nie ćwiczyły.(…) Dziś wychodzę  z domu w każdy ładny dzień i widzę jak dziesiątki kobiet biegają, jeżdżą na rowerach albo chodzą z kijkami (…). A jednak z roku na rok stajemy się grubsi”.

Każdemu z nas zapewne nasunie się pytanie – dlaczego więc nasi przodkowie byli znacznie szczuplejsi, pomimo że w zasadzie ich dieta nie różniła się aż tak znacząco od naszej (pomijając oczywiście fakt istnienia fast foodów i dostępności konsumenckich dóbr)? Podobnie jak my żywili się przecież pieczywem, babcie piekły smaczne ciasta, w sklepach królowały rogaliki z konfiturą.

Okazuje się, że surowiec, z którego jest dziś wyrabiane większość produktów, to tak naprawdę coś, co niewiele ma wspólnego z pierwotną wersją. „Współczesna pszenica ma się do prawdziwej pszenicy w najlepszym razie tak, jak szympans do człowieka’’. A więc jest do niej bardzo podobna, ale to już nie ten sam produkt. Spytacie dlaczego?

Obecnie większość z nas stacza mniejsze lub większe boje w związku z wprowadzeniem na rynek genetycznie modyfikowanych organizmów (GMO). Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to, co ląduje dziś na naszych talerzach i co pozornie wydaje się takie naturalne i wartościowe, dziesiątki lat temu zostało już odpowiednio zmodyfikowane. Również i genetycznie.

Pierwotne odmiany pszenicy, a więc samopsza i płaskurka nie były zbyt wydajnymi zbożami. Niskie plony czy też płaskie wypieki, które wówczas otrzymywano, były wystarczającymi powodami, aby pszenicę nieco ulepszyć. To nieco w pojęciu autora, w rezultacie doprowadziło między innymi do takich problemów zdrowotnych, z jakimi borykamy się dzisiaj. Rozwój metod hybrydyzacji doprowadził do tego, że pszenicę „rozciągano, zszywano, cięto i zszywano ponownie, aby wreszcie uzyskać coś, co nieomal nie da się rozpoznać z oryginałem, choć nadal określa się to tym samym mianem: pszenica”.

W swojej książce, Davis dużo uwagi poświęca celiakii – chorobie na którą choruje już niemalże 1% społeczeństwa, a głównym sprawcą wielu dolegliwości jest gluten, który – co ciekawe – jest składnikiem między innymi pszenicy. Celiacy to grupa ludzi, którzy niezwykle poważnie muszą podchodzić do kwestii swojego żywienia. Praktycznie każde, nawet najmniejsze ustępstwo na rzecz przyjemności (słodkie ciacho, kawałek bułeczki), może skończyć się tragicznie (szczególnie dla małych dzieci, których organizmy dopiero co się rozwijają). Z uwagi na to, że gluten prowadzi do zaniku kosmków jelitowych, osoba cierpiąca na celiakię jest narażona na wiele poważnych niedoborów. Jeśli zje coś z zakazanej listy, jej organizm uniemożliwi wchłonięcie ważnych składników odżywczych, co więcej – zareaguje biegunkowo (w najlepszym wypadku).

„(…) pszenica jest liderem grupy, której nie ma czego zazdrościć, najgorszym z bandy węglowodanów, takim, którym najszybciej może nas sprowadzić na ścieżkę wiodącą do cukrzycy”.

Fakt ten jest powszechnie znany w kręgach diabetologów – pszenica ma niewiarygodną zdolność do gwałtowanego podwyższania poziomu cukru we krwi. Zmiany w genach pszenicy od roku 1960, są przyczyną wzrostu zachorowań na cukrzycę typu 1. „(…) wystąpienie to zbiega się w czasie ze wzrostem celiakii oraz innych chorób’’. Według autora, to kolejny powód, dla którego warto przejść na „dietę bezpszenną’’. Również wtedy, gdy problem cukrzycy (z pozoru) Cię nie dotyczy. W dzisiejszym świecie nie ma żadnego „na pewno’’. Choroby cywilizacyjne mogą dotknąć każdego – nawet Ciebie!

Kojarzycie pojęcie endorfiny? Są to takie związki, które powstają wewnątrz naszego organizmu pod wpływem różnych emocji, przeżyć. Popularnie zwane „hormonami szczęścia’’. A co to są egzorfiny? To już trudniejsze? Egzorfiny, w odróżnieniu od tych pierwszych, są dostarczane z zewnątrz. Według naukowców, są obecne m.in. w pszenicy. Mają one zdolność przenikania bariery, która oddziela nasz mózg od krwioobiegu (tzw. bariera krew-mózg), co w konsekwencji może prowadzić do pogorszenia wielu objawów chorób psychicznych jak np. schizofrenia. Autor przypuszcza też jej powiązanie z autyzmem i ADHD.

W zasadzie cała książka, w dość lekki i zrozumiały sposób, zapoznaje czytelnika z możliwymi skutkami dzisiejszej diety pełnej produktów pszennych. Ukazuje wiele korzyści zdrowotnych jakie można osiągnąć totalnie eliminując to zboże z szafek kuchennych. Według autora, osoby żywiące się dietą bezpszenną, każdego dnia jedzą o 350 - 400 kalorii mniej, nie chowają pod obszernymi ubraniami tzw. „pszennego brzucha’’, nie skarżą się na dolegliwości ze strony układu pokarmowego, nerwowego czy na schorzenia natury dermatologicznej. Całość poprzeplatana jest świadectwami ludzi, którzy odczuli ulgę po przejściu na zalecaną przez niego dietę.

„Co w takim razie mogę jeść?” – zapytasz. Autor, jakby spodziewając się podobnych pytań ze strony czytelnika jednym tchem wymienia m.in. warzywa, owoce, orzechy, awokado, oleje, oliwki, mięso, jajka, produkty mleczarskie… Dopuszcza niewielkie ilości wina ze względu na jego właściwości opóźniające procesy starzenia, zaleca dosypywanie siemienia lnianego do każdego posiłku. Jak więc widać – lista dozwolonych pokarmów jest bardzo długa. Wydaje się, że niemalże bez żadnych wyrzeczeń.

Oddziela też „prawdziwą żywność’’ od tej przetworzonej. Mianem tej pierwszej określa zwykle produkty, które nie wymagają etykiety – a więc ryby, warzywa, orzechy. Jakby na potwierdzenie całej swoje tezy, na końcu książki zamieszcza 25 stron bezpszennych przepisów jak np. ten na wrap z indykiem, pizzę, makaron z cukinii z pieczarkami, muf finki bananowo – jagodowe, krówki, ciasteczka korzenne… Choć na początku podchodziłam do sprawy nieco sceptycznie, okazuje się, że jednak da się gotować bez pszenicy.

Jedyny fakt z jakim jako żywieniowiec nie mogę się zgodzić, to sprawa „zdrowych produktów pełnoziarnistych’’, z których autor niejako kpi sobie przez cały czas. Oskarża tym dietetyków, wmawiając czytelnikowi, że wszystkie zalecenia żywieniowe odnośnie pełnego ziarna są w zasadzie mrzonkami. O ile ze szkodliwością pszenicy, jej tuczącym charakterem się zgodzę (choć nie do końca), o tyle z jałowością ziaren mocno bym w tym wypadku polemizowała. W mojej (i nie tylko) opinii, pełnoziarniste produkty dostarczają naszemu organizmowi wielu witamin z grupy B, błonnika niezbędnego dla procesów trawienia czy innych cennych składników odżywczych. Posądzanie ich o szkodliwość jest dla mnie grubą przesadą.

Pomijając tą sprawę, uważam, że książka jest ciekawą propozycją na dobrą lekturę zarówno dla osoby znającej się na branży, jak i dla kogoś, kto dopiero zaznajamia się z pojęciami takimi jak celiakia, cholesterol LDL, HDL czy zakwaszanie organizmu. Obok fachowej literatury, autor umiejętnie umieszcza pełne humoru tytuły („męskie cycki i bandziochy’’, „łomot spuszczany trzustce”, „hej, pryszczaty”), wplata elementy filmowe (Salt z Angeliną Jolie, Mission Impossible), dobitnie, niemalże na chłopski rozum tłumaczy zawiłe zagadnienia.

Wreszcie, przy końcu książki, autor podejmuje się dyskusji czy samopsza i płaskurka, będące pierwotnymi odmianami pszenicy, są w stanie zastąpić dzisiejszą pszenicę? Czy kosztem mniejszych plonów i zwiększonych wydatków,  nie będą wywoływać przy tym żadnym negatywnych skutków? „Nie będę udawał, że znam odpowiedzi. Prawdę mówiąc, mogą minąć dziesięciolecia zanim te pytania ich się doczekają”– i taka kompromisowa odpowiedź bardzo mi się podoba.

Maria A. Brzegowy

Autorka bloga Pozytywne żywienie czyli dietetyka od przyjemnej strony

Autor: dr William Davis

Tytuł: Dieta bez pszenicy. Jak pozbyć się pszennego brzucha i być zdrowym

Rok wydania: 2011

Wydawnictwo: Bukowy las

Dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk

Stron: 328

logo