Dlaczego wybrał Pan Afrykę? Co w niej jest takiego pociągającego, że  postanowił napisać Pan o niej książkę?

"Wybrał" to chyba złe słowo. To się po prostu stało. Nie było w tym za wiele kalkulacji, przemyślanej decyzji, która kojarzy się z wybieraniem. Z Afryką było trochę jak z miłością - po prostu bez mojej woli mnie zafascynowała, zadziałała na wyobraźnię, na emocje. I już nie mogłem przestać o niej myśleć... Myślę, że chodziło o odmienność tego lądu. Inność. Mieszankę przyrody, kultury i historii. Ten kontynent zawsze niósł ze sobą jakąś tajemnicę.. Jej strzępy docierały do mnie przez p. Sienkiewicza, przez p. Davida Attenborough z BBC i fantastycznych seriali przyrodniczych, przez Conrada, przez filmy o niewolnikach i historie o angielsko-francuskim wyścigu po Faszodę. I w końcu chciałem się przekonać - co Tam jest.

Ile razy był Pan w Afryce? Co Pana najbardziej zaskoczyło za pierwszym  razem, a co podczas kolejnych wypraw?

Jeśli liczyć Madagaskar jako Afrykę to mam na swoim koncie cztery podróże. Każda do Afryki subsaharyjskiej. Za pierwszym razem wylądowałem w Dakarze, późnym wieczorem. Nocą praktycznie. Przed lotniskiem czekał tłum taksówkarzy, którzy za wszelka cenę chcieli nas złowić do swojego auta. Były krzyki, popychania, ciągnięcie za rękaw, zdejmowanie na siłę plecaków - mi to wyglądało bardziej na napad niż na zachęty do skorzystania z usług taksówkowych. Byłem przerażony.

Później, też w trakcie kolejnych wypraw  doświadczałem w większości Afryki łagodnej, pomocnej, rodzinnej. Afryki wielu smaków: słodkiej, gorzkiej, kwaśnej - ale bardzo rzadko paląco-żrącej. I za każdym razem dziwiłem się, kiedy w najmniej spodziewanym momencie pojawiała się pomocna dłoń. Choćby jak w przypadku mojej podróży na barce na rzece Kongo.

Czym różnią się ludzie żyjący w Afryce od osób, które wychowały się w kulturze europejskiej? Czy stereotypy panujące w naszej kulturze są prawdziwe?

Myślę, że najważniejszą różnicą jest wiara w przyszłość. My Europejczycy wierzymy w postęp, w dążenie do celu. Rozwój, zarówno w kategoriach większych organizmów, jak kraj czy firma, ale też w kategoriach całkowicie osobistych  jest wartością samą w sobie. Umieć lepiej, przeżyć więcej, mieć więcej. Próbujemy. Z wiarą że się da. A Afrykanie nie wierzą. Nie mają nadziei, że będzie lepiej. To jest całkowicie niepojęte. Życie jest tak trudne, na tak niskim poziomie, że najczęściej jeśli uda się zaspokoić swoje podstawowe potrzeby to jest się wystarczająco szczęśliwym. . To postawa, która jest wszechobecna, od zawsze, w całych społeczeństwach. Nie ma innych wzorców. A my to stereotypowo odbieramy jako lenistwo. Każdy próba żeby zmienić ten minimalizm w oczekiwaniach, tchnąć odrobinę wiary to praca iście tytaniczna.Oczywiście są przykłady, że się da: Maurowie, którzy wędrują po całej Afryce kupując i sprzedając, zakładając kramy, małe warsztaty  - tacy Afrykańscy Żydzi. Jest Uganda, do pewnego stopnia i Rwanda- najlepiej zarządzane kraje w Afryce. Być może na naszych oczach właśnie rodzi się nadzieja na wyjście z tego kręgu niemożności.

Jak to jest - czy jak jedzie się po raz pierwszy na kontynent pełen zagadek ma się pewne wyobrażenie o tym, co się tam zobaczy? A może Panu udało się wyzbyć wszelkich uprzedzeń czy stereotypów?

Ma się same stereotypy. To nieuniknione. Wyobrażenia, podmuchy prawdziwej Afryki, odbicia w lustrze. Najważniejsze, żeby były one niespójne, sprzeczne. No bo jeśli jest się przekonanym, że Murzyn to brudas i leń i tyle, to po co to sprawdzać? Przecież wiem. Wszyscy to wiedza. Dopiero jak w nas te stereotypy się mieszają, kłócą powodują niepokój. "Co u diabła" - myślałem. "Jak tam jest naprawdę?" "O co chodzi?" I się jedzie sprawdzić. Najważniejsza w podróży jest gotowość poddania w wątpliwość tego swojego bagażu stereotypów, który się ze sobą taszczy. Założenie, że nie wszystko jednak się wie...

Co to znaczy, że jest Pan uzależniony od afrykańskiej adrenaliny?

Sądzę, że jednak z tym uzależnieniem od adrenaliny to przesada.

Skakałem na bungee nad Wodospadami Wiktorii, ale już po nocy nie przechadzałem się beztrosko po Maputo czy slumsach Luandy (to tam, gdzie wartość życia to mniej więcej tyle, co laptop - w książce wyjaśniam dlaczego) ani nie poleciałem do Kisangani, w sytuacji gdy nawet w Kinszasie mówiono mi, że sam przejazd z lotniska do centrum miasta jest wysoce ryzykowną sprawą. Staram się nie dać zrobić sobie krzywdy. W miarę możliwości.

Pana podróż do Afryki można śmiało nazwać wyprawą życia. Dlacz    ego i po co ludzie decydują się na takie wyprawy? Co Panu dała podróż do Afryki?

Chyba chodzi nawet nie tyle o podróż w ogóle, co podróż samotną. Takie samotne podróżowanie w ogóle, a po środowej Afryce chyba w szczególności, to naprawdę trudne doświadczenie. No bo w gruncie rzeczy jest się samemu. Nie można się z nikim sobą podzielić. Nie można zostawić komuś plecaka. Organizacyjnie i emocjonalnie naprawdę pod górkę. Ale to zmusza do otwarcia się, do zaufania innym, do nawiązywania z ufnością nowych relacji, z wiarą, że będą one wartościowe, choćby nie wiem jak były krótkie i ulotne. Przecież ja nie przywiozłem żadnych wielkich przyjaźni z Afryki, ale za to masę wspomnień o wielu dobrych ludziach. Samotna podróż to szukanie innego świata ale też szukanie siebie.

Jesteśmy portalem kulinarnym, więc jedną z rzeczy, która interesuje nas najbardziej jest właśnie jedzenie.  Co niezwykłego jadł Pan w  Afryce, jakich eksperymentów kulinarnych Pan żałuje, a co okazało się kulinarnym odkryciem?

Bez wątpliwości potrawą, która zrobiła na mnie szczególne wrażenie był maniok. Poświęciłem mu cały rozdział w mojej książce. Maniok to podstawa diety w środkowej Afryce. Taki tamtejszy ziemniak. Rośnie na każdej glebie, jest odporny na szaleństwa afrykańskiego klimatu, zawiera mnóstwo węglowodanów. Są z nim niestety dwa problemy. Po pierwsze zawiera śladowe ilości cyjanku. Jedzenie surowego manioku może grozić nawet śmiercią. Ten problem da się rozwiązać za pomocą odpowiednio długiego moczenia. Drugi problem to jego smak. Naprawdę długo zastanawiałem się nad odpowiednim porównaniem i chyba najbardziej obrazowo będzie powiedzieć, że smakuje i wygląda jak mieszanina zeskrobanego tynku, farby olejnej i butaprenu, Okropieństwo! Ale da się jeść i przeżyć.

Natomiast zdecydowanie najprzyjemniejszym doświadczeniem była podróż po Mozambiku. Najlepsze owoce morza na świecie lądują na talerzach właśnie tam. 2 tygodnie nieustającej uczty, począwszy od krewetek kupionych na targu w Maputo  i przyrządzanych na miejscu za drobną opłatą w improwizowanych garkuchniach i zjedzonych w cieniu wielkiego platanu, a skończywszy na jakimś gigantycznym homarze w sosie musztardowo-słodkim, wynalezionym w taniej restauracji na wolnym powietrzu na przedmieściach Quelimane, podanym pod gwiazdami, z białym obrusem, świecami i lśniącymi sztućcami i w ogóle w oprawie godnej bardziej eleganckiej restauracji na Polach Elizejskich niż rodzinnej jadłodajni w mało znaczącym mieście w Mozambiku.

W pierwszej trójce najlepszych potraw zdecydowanie też znalazłyby się steki z Namibii - cudownie soczyste, grube i przepięknie tanie, mogące spokojnie konkurować z tymi najsłynniejszymi z Argentyny. Pycha!!

Czy w Polsce można zjeść prawdziwe afrykańskie potrawy? Czy można znaleźć gdzieś restaurację z prawdziwym afrykańskim jedzeniem?

Trzeba pamiętać, że Afrykańskie jedzenie jest w znakomitej większości bardzo proste.Maniok, sos cebulowy czy arachidowy, ryż, banany. Mięso to najczęściej kurczak, a w okolicach nadmorskich czy koło jezior - ryba. Ot, i cała filozofia. Myślę, że prawdziwe jedzenie afrykańskie nie zrobiłoby furory w Polsce.

Natomiast są oczywiście restauracje, które serwują wariacje na temat. Bardzo smaczne z resztą. Ostatnio znalazłem taką restauracyjkę, ze sznytem afrykańskim przypadkowo na warszawskiej Saskiej Kępie. Wpaść można na kanapki, grzanki, sałatki – może niekoniecznie coś co jedzą Afrykanie, ale dla Warszawiaka naprawdę niebo w gębie.

A może możliwe jest przygotowanie potraw afrykańskich samemu? Czy może  smak potraw z Czarnego Lądu jest niepowtarzalny i nie do podrobienia?

Problemem jest dostępność składników. Ostatnio próbowałem kupić awokado. Uwielbiam na przystawkę awokado z odrobiną musztardy czy pokropione cytryną. No i okazało się, że awokado można znaleźć w każdym supermarkecie, ale jakieś małe takie, niewydarzone, małe, z Nowej Zelandii. Gdzież mu tam do awokado z Matadi u ujścia Konga. Trudno też wyobrazić sobie w Polsce krewetki wyjęte prosto z sieci rybaka, smażone w całości na patelni na ognisku koło chaty z trzciny i podane o zachodzie słońca nad Kanałem Mozambickim...

Jaka najmilsza i jaka najgorsza rzecz spotkała Pana w Afryce?

Najmilsze to te, które w ostatniej chwili ratowały moją skórę. Jak chociażby Silny, o którym piszę - policjant z Nola, dzięki którego ochronie spędziłem bezpieczną noc w mieście drwali, poszukiwaczy złota, prostytutek i innych ludzi o podejrzanej proweniencji, zagubionym gdzieś w lesie deszczowym w Republice Środkowoafrykańskiej.

Takich było wiele.

Najgorsze to te momenty gdzie bałem się o swoją skórę. Niestety przykładów jest także wiele.

Może jedynie na koniec zachwycę się hotelem Metropol w Matadi w DR Kongo. Kilkupiętrowy Zbudowany nad rzeką Kongo, XIX w. hotel, żywcem wyjęty z Paryża a może Granady - bo widoczne elementy arabskie w architekturze, z podłogami wykładanym kafelkami i cudownym patio z pnącymi się roślinami i pyszną kawą. Absolutnie surrealistyczne miejsce.

Jakie inne kraje Pan zwiedził? Gdzie podobało się Panu najbardziej i  dlaczego?

Poemat można by napisać.. Ale ostatnio byłem na Kubie.

Najprzyjemniejszy kraj jaki odwiedziłem. Prosty w podróżowaniu, żadnych zagrożeń, przestępczość praktycznie nie istnieje, wszędzie słońce, ciepło, palmy, morze i rafy koralowe. A poza tym wszędzie muzyka i udzie tańczący na ulicach. no i brak pędu, tak charakterystycznego w krajach o gospodarce wolnorynkowej. Kubańczykom żyje się naprawdę ciężko, ale dla zestresowanego Europejczyka to raj.

Zdecyduje się Pan kiedyś na mieszkanie poza Polską? Jeśli tak, to gdzie?

Myślę, że jednak nie. Ostatnio przeczytałem książkę Janusza Wiśniewskiego. Chyba tę ostatnią. Jedną z głównych postaci jest stara góralka, matka całej wsi, wyrocznia, chodzący konserwatyzm katolicki z papierosami i komórką w kieszeni, "żeby pisać esemesy do kumy w Krakowie". i ona w pewnym momencie mówi do jednego z bohaterów, mojego nota bene imiennika który zastanawia się nad wyjazdem do Niemiec "Synku. Nam się tylko wydaje że świat jest gdzie indziej". Może to prorocze słowa dla mnie?

Marcin Mińkowski – podróżnik, autor książki „Tam gdzie nie ma coca-coli”.  Był w wielu ciepłych i zimnych krajach, ale jest uzależniony od Afryki. Trochę od adrenaliny. Od adrenaliny w Afryce najbardziej. Odbył kilka podróży na Czarny Ląd i nie ma dość. Wierny przekonaniu, że ciekawość świata to nie pierwszy stopień do piekła – raczej w przeciwnym kierunku.