O ile książki Palikota jeszcze w ręku nie miałam, to Magdy Gessler drogą kupna nabyłam. Nabyłam niestety nie własnoręcznie, a za pośrednictwem siostry, która przezornie jeszcze zadzwoniła przed zakupem i zapytała "ale czy aby na pewno? bo chyba nie warto". "Bierz, bierz" odpowiedziałam, no cóż... warto jednak czasami posłuchać starszej siostry. Podkreślam czasami, bo wiem, że pewnie to przeczyta ;) 
 
W książce znajdziemy 48 przepisów, podzielonych na cztery rozdziały odpowiadające kolejnym edycjom programu "Kuchenne rewolucje". Pierwsze wrażenie? Zdjęcia bez szału. Naprawdę zachwyciło mnie tylko jedno. Strona 75:) Śledzie bałtyckie z majerankiem smażone na smalcu jak chrust. Pozostałe jakby robione według jednego szablonu. Najładniej na zdjęciach wyszła chyba sama pani Magda, bo zdjęcia potraw są nijakie. Nie mówię, że są brzydkie, ale po prostu są nudne.
 
Jak już moje rozczarowanie delikatnie opadło zaczęłam przeglądać przepisy. Najpierw wymienię to, co "złe":
 
- Szarlotka z lodami - zwykła, najzwyklejsza szarlotka na kruchym cieście. Do tego ani wzmianki w przepisie o lodach, na zdjęciu też ich nie widać. Widać za to bezę na wierzchu, o której w przepisie również nie ma ani słowa. 
- Gołąbki, hamburger, hamburger z mielonego i jeszcze dwa inne hamburgery, pierogi ruskie z miętą (różnią się od zwykłych tylko "miętą") - tutaj miałam ochotę powiedzieć "ej, o co chodzi?". 
 
Ja rozumiem, że ogólna filozofia jest taka, że ma być "prosto i smacznie" (jak u mamy oczywiście), ale jeśli już ktoś zdecydował się na wydanie tej książki, to trzeba jakoś pogodzić to "prosto" ze zdrowym rozsądkiem, bo jeśli chcę przepis na pierogi ruskie, to dzwonię do mamy (babci, cioci, kuzynki), a nie lecę do księgarni po książkę "słynnej restauratorki" i "kreatorki smaku". Pozwólcie, że tutaj zacytuję okładkę: 
 
"Słynna restauratorka prezentuje swoje dotąd niepublikowane przepisy, które zmieniły kulinarne oblicze kraju. Czy jesteście gotowi na przyjęcie Magdy Gessler pod swój dach i na metamorfozę we własnej kuchni?"
 
No i wychodzi, że chyba nie jestem, bo wiele dla siebie tu nie znalazłam. Oczywiście są też przepisy fajne, jak np. wspomniane przy okazji zdjęć śledzie. Wypróbuję może sałatkę śledziową poznańską, żeberka duszone w ziołach, sandacza na maśle z koprem, sos pieczarkowo-kalarepkowy (w książce z plackami ziemniaczanymi). No i pewnie zrobię kiedyś kurczaka na butelce z piwem, doprawionego solą, pieprzem i natartego masłem, ale do tego nie potrzebuję rewolucji Magdy Gessler i to nie będzie żadna metamorfoza mojej kuchni. 
 

Gdybym tę książkę przejrzała przed zakupem, nie wiem czy bym się zdecydowała, żeby zabrać ją do domu. Aby recenzja była rzetelna należy jeszcze wspomnieć, że w książce jest również wstęp, w którym pani Magda pisze jak to osiemnaście lat temu wróciła do Warszawy i nie było gdzie dobrze zjeść i o tym, jak to zaczęła jeździć po kraju i odkryła, że polskie restauracje czerpią z kuchni innych krajów, a zapomniały o własnej. No i ogólnie dramat, wszystko sztuczne, tandetne - wszystko to, co mogliśmy oglądać w programie. Ale na szczęście pojawiły się "Kuchenne rewolucje" i do polskich restauracji wróciły bigosy, zupy, flaki... Amen. 

 
Są w książce również porady i zakończenie, którego nie przeczytałam, bo po wstępie zabrakło mi już cierpliwości. Trudno, jeśli recenzja nie będzie wystarczająco rzetelna. 
 
Odniosłam wrażenie, że jest to książka stworzona tylko po to, żeby wyciągnąć ze mnie pieniądze i to nie mało, bo książka kosztuje około 45 złotych. I uznajmy to za podsumowanie mojej opinii na ten temat.